Nadal tak uważam. Co jednak zrobić, kiedy pomnik obsikuje z uporem sam siebie?
Państwo pozwolą, że zacytuję ostatnie elukubracje pana ministra. "Jeśli Jarosław Kaczyński – a w ostatnich dniach już to się rozpoczęło – będzie wykorzystywał wielką stratę, jakiej doznał, jako argument wyborczy, wówczas będę musiał powiedzieć: jestem zarówno przeciwko pedofilii, jak i nekrofilii każdego rodzaju". Dziś pan profesor, znany z tego, że szybko mówi, tłumaczy, iż nekrofilia, pedofilia to dla niego tylko "metafory, nie etykiety". Zgoda, ale pytanie, co miał na myśli – a zakładamy przecież, że coś miał – jest jak najbardziej zasadne.
Władysława Bartoszewskiego znaliśmy dotychczas jako specjalistę od rozpoznawania "dewiantów psychicznych pokręconych wewnętrznie", "napęczniałych nienawiścią frustratów" czy eksperta od dyplomatołków. Znawstwo, z jakim porusza się teraz w obrębie perwersji seksualnych, budzi szczery podziw. Nekrofilię i pedofilię ma w małym palcu, potrafi ją zdiagnozować na odległość, nie widząc nawet pacjenta.
Tak, nasz cudotwórca, ten doktor Wilczur polskiej polityki, marnuje się w ciasnych murach Kancelarii Premiera czy komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego. Winniśmy go światu. Czeka wszak komitet noblowski czy olimpijski, a i World Wildlife Fund skorzystałby zapewne z porady, co bydłem jest, a co niebydłem. A my, dalejże, książki o nim pisać! Sam chętnie przeczytałbym analizę autorstwa choćby tak zbrzydzonego mową nienawiści prof. Głowińskiego.
I proszę, jak pięknie rozwija nam się polszczyzna. W polskiej polityce było już ścierwnictwo, byli padlinożercy, w niespełna miesiąc po katastrofie w Smoleńsku doczekaliśmy się i nekrofilii. I to z jakich ust!