PiS – skansen czy zmiana?

Mimo ostatnich wypowiedzi wciąż nie wiadomo do końca, w którą stronę zechce Jarosław Kaczyński poprowadzić swoją partię – pisze publicysta

Publikacja: 16.07.2010 01:26

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Aleksander Kwaśniewski, który dość przenikliwie analizuje scenę polityczną, mówi o realnej możliwości przejęcia władzy przez PiS. Bo „już widać znużenie Polaków Platformą. Wypalają się wciąż te same twarze i argumenty”. Konstatuje, że minimalny rozmiar porażki Jarosława Kaczyńskiego „jest źródłem długoterminowego optymizmu w środowisku PiS i w gronie jego zwolenników. Dlatego Jarosław Kaczyński mówi już o wyborach samorządowych i parlamentarnych. I jego wygrana przy bierności PO jest całkiem możliwa”.

Były prezydent zarazem ma rację i jej nie ma. Ma, bo znużenie (może raczej – znudzenie) Polaków rządami PO jest istotnie odczuwalne. Kaczyński osiągnął wynik, o którym przed 10 kwietnia zwolennik PiS mógł tylko marzyć. Co więcej – nie był to prosty efekt smoleńskiej traumy, na co wskazuje fakt, że bezpośrednio po katastrofie jego notowania nie były najwyższe – rosnąć zaczęły potem, na skutek kampanii. Ostatecznie druga tura przyniosła Kaczyńskiemu wynik niemal dwukrotnie lepszy, niż wskazywały pierwsze sondaże. To sukces tym bardziej znaczący, że odniesiony przez polityka „cieszącego się” ogromnym elektoratem negatywnym, wzbudzającego silne, złe emocje dużych segmentów społeczeństwa.

Co również istotne – w trakcie kampanii spadł poziom braku zaufania do Kaczyńskiego. Były premier został natomiast liderem rankingu w kategorii „podziw”.

W górę poszły również sondaże partyjne PiS – a przypomnijmy, że pierwsze notowania Kaczyńskiego były niższe niż jego ugrupowania. Widać więc wyraźnie, że lider PiS i jego formacja mają potencjał pozwalający im myśleć o zwycięstwie w przyszłorocznych wyborach. To na razie tylko potencjał. A potencjał można, jak wiadomo, wykorzystać albo zmarnować.

[srodtytul]Mobilizacja metropolii[/srodtytul]

Po pierwsze – zauważmy, że smoleńska katastrofa nie była aż takim przełomem świadomościowym, jak po 10 kwietnia sądzili, a może dalej sądzą, niektórzy przepojeni emocjami zwolennicy PiS. Obóz IV RP istotnie powstał z kolan. Ale – wbrew tym, którzy marzyli, iż wreszcie obudzi się „prawdziwa Polska”– pozostał obozem mniejszościowym.

A wybory pokazały, że pewne trendy, którym PiS zawdzięczał przegraną z roku 2007, są wciąż aktualne. W szczególności nadal aktualne jest zdecydowane odrzucenie kandydatury Kaczyńskiego przez największe miasta. W wielu z nich to zjawisko nawet się pogłębiło.

Co może bardziej znaczące, i tym razem nastąpiła mobilizacja metropolii przeciw kandydatowi PiS, dowodzi tego choćby fakt, że im większy ośrodek, tym większy był nie tylko odsetek głosów oddanych na Bronisława Komorowskiego, ale i wyższa frekwencja. A mobilizacja ta miała miejsce w sytuacji, w której – na skutek katastrofy smoleńskiej – większość mediów była wprawdzie przeciw Kaczyńskiemu, ale w zakresie i formie nieporównywalnej do nagonki z 2007 roku. Jeśli tak, to mobilizacja miast przeciw liderowi PiS była w dużej mierze samorzutna, spontaniczna.

Można powiedzieć, że pokazuje to siłę antykaczystowskiego resentymentu, i mieć nadzieję, że z biegiem czasu ulegnie on zmianie. Można też jednak uznać, że resentyment istnieje, ale u podstaw zjawiska leżą nie irracjonalne emocje, tylko poczucie autentycznej obcości, jakie większość mieszkańców metropolii żywi wobec PiS.

Układ społeczny w Polsce jest zaś taki, że partia niemal jednolicie odrzucana przez metropolie nie ma szans na zdobycie władzy. Wybory pokazały, że nadrobienie tej straty poprzez sukces na wsi i w małych miasteczkach jest niezwykle trudne, bo przejawiają one znacznie mniejszy potencjał mobilizacyjny. A w wyborach parlamentarnych będzie to jeszcze trudniejsze – bo wtedy nie ma drugiej tury, a na wsi wciąż istnieje PSL.

[srodtytul]Syndrom Matarni[/srodtytul]

W dodatku metropolie rozprzestrzeniają się, zmieniają na swoje podobieństwo otaczające je obszary. Ten proces dobrze zilustrował konserwatywny publicysta i poeta Wojciech Wencel, który napisał na Facebooku, że głosował „w obwodzie Gdańsk-Matarnia (tak, ta sama Matarnia, którą opiewam w swoich wierszach). Wyniki: Komorowski 1114 (71,2 proc.) – Kaczyński 451 (28,8 proc.). Po odliczeniu głosów WW, jego rodziny, sąsiadów i znajomych z neokatechumenatu wynik JK w „archaicznej kaszubskiej wiosce” oscyluje w granicach 11 głosów.

Wencel tłumaczy to zjawisko napływem osiedleńców z centrum miasta.

Fizyczna kolonizacja obszarów dotąd półwiejskich przez „białe kołnierzyki” to ważny element. Co najmniej równie ważna jest jednak wzorcotwórcza rola wielkich miast stopniowo przekształcających na swoją modłę nie tylko coraz dalej sięgające tereny z metropoliami powiązane, ale i rdzennych mieszkańców tych obszarów.

„Klasyczny” zespół poglądów pisowskich, taki, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze kilka miesięcy temu, składał się z trzech głównych segmentów. Przede wszystkim był to segment radykalnego antykomunizmu, opartego tak na uznaniu, że PRL to była obca okupacja, jak i przekonaniu, że wywodzące się z PZPR jawne i niejawne, legalne i przestępcze układy są nadal najistotniejszym czynnikiem determinującym rzeczywisty kształt kraju.

Segment drugi – radykalnego konserwatyzmu, odrzucenia jako jednoznacznie złej niesionej przez współczesność zmiany kulturowej.

I wreszcie segment trzeci – republikański, segment mocnego państwa. Odrzucenia wizji, w myśl której, jak afirmatywnie ujął to Marcin Król, „konflikty interesów nie są we współczesnych demokracjach rozstrzygane metodami stricte politycznymi, ale instytucjonalnymi, na zasadzie technokratycznej racjonalności, a nie woli ludu”. Innymi słowy, sprzeciw wobec sytuacji, w której państwo polskie redukowane jest do roli aparatu obsługującego elitarne grupy interesów.

Otóż jest oczywiste, że te trzy poglądy (czy może raczej – skłonności, często bowiem nie są to bardzo skonkretyzowane poglądy, ale raczej pewna intuicja) jednocześnie razem żywi zdecydowana mniejszość społeczeństwa. Co więcej – mniejszość malejąca. A co jeszcze ważniejsze, dotyczy to przede wszystkim właśnie metropolii, wbrew którym polityczne zwycięstwo przestaje być możliwe.

Odbudowanie pozycji PiS w wielkich miastach (tak, odbudowanie – trudno dziś w to uwierzyć, ale po wyborach 2001 roku Pi S miało właśnie wielkomiejski charakter, a szczególnie dobre efekty odnotowywało w Warszawie), odbudowanie rozumiane jako zrównoważenie pozycji partii Kaczyńskiego i PO w elektoracie największych ośrodków, jest niemożliwe bez dokonania zmian w tym systemie poglądów.

W trakcie kampanii prezydenckiej Jarosław Kaczyński rozpoczął taki manewr – zaczął odchodzić od klasycznego antykomunizmu, wykonał kilka gestów pod adresem lewicy. Manewr ten był, jak można sądzić z efektów wyborczych, dość skuteczny. Jedynie „dość”, bo było za mało czasu, żeby konsekwentnie zrewidować paleokonserwatywny image PiS i samego Kaczyńskiego. Ale przejęcie jednej trzeciej głosów Grzegorza Napieralskiego to, wobec ostrości konfliktu dzielącego aż do ostatnich dni Kaczyńskiego i lewicę, znaczący sukces, pokazujący, że w tym kierunku można szukać dalej. Zwłaszcza że na razie potencjał polityczny „prawdziwych prawicowców”, grających na stworzenie alternatywy dla Kaczyńskiego, okazał się nikły.

Osłabienie potencjału sprzeciwu wielkich miast wobec PiS może być osiągnięte przez zespół działań i zaniechań. Wymagają one czasu.

Ale Platforma podjęła już, jak się wydaje ostateczną, decyzję o nieprzyspieszaniu (wbrew wcześniejszym zapowiedziom) wyborów parlamentarnych. Decyzja ta jest podyktowana zapewne przekonaniem, że im dalej od 10 kwietnia 2010, tym dla PO lepiej, że w wyborach przyspieszonych mógłby zostać skapitalizowany efekt dobrego prezydenckiego rezultatu Kaczyńskiego. Jest też spowodowana chęcią przejęcia mediów publicznych i dania im czasu, żeby ich przeorientowanie zdążyło wpłynąć na opinię publiczną, mówiąc ogólnie – wizją, że partia rządząca powinna poczekać z wyborami, aż się sytuacja uspokoi.

[srodtytul]Nakręcanie konfliktów kulturowych [/srodtytul]

Być może Platforma ma rację, a być może nie. Jedno jest oczywiste – wybory w konstytucyjnym terminie dają PiS czas na pogłębienie manewru. Na spokojną zmianę. Zmiana ta polegać mogłaby na „zakończeniu wojny polsko-polskiej” w kontekście lewicy (w sensie deklaracji już się to stało, ale trzeba czasu, aby ta zmiana przestała szokować i utrwaliła się w świadomości) i na stępieniu ostrza pisowskiego tradycjonalizmu w sporach kulturowych.

Właśnie, na stępieniu. Nie chodzi bowiem oczywiście o to, aby PiS wypisało sobie na sztandarach hasła kulturowej rewolucji. Raczej o to, aby jego stosunek do powyższych kwestii przestał być determinowany przez hasła rewolucji konserwatywnej.

Nie chodzi o to, aby przekonać do zagłosowania na partię Kaczyńskiego tych mieszkańców wielkich miast, dla których te kwestie są najważniejsze i którzy tęsknią za polskim Zapatero. Chodzi raczej o to, żeby PiS stało się partią, na którą mogliby rozważyć zagłosowanie ci, którzy są raczej za niż przeciw zmianom obyczajowym, ale dla których te kwestie nie są pierwszoplanowe, a dla których Prawo i Sprawiedliwość mogłoby być atrakcyjne z innych przyczyn.

Złagodzenie tożsamości PiS w kwestiach kulturowych wydaje się niezbędne nie tylko ze względu na wynik wyborczy. Także dlatego, że z punktu widzenia tej partii istotne wydaje się utrzymanie dopiero powstającej zdolności koalicyjnej z lewicą.

PO również o tym wie. I rozważa zapewne scenariusz pozbawienia partii Kaczyńskiego tej zdolności. Pozbawienia poprzez kontrolowane nakręcanie konfliktów kulturowych – w celu budowania płaszczyzny porozumienia między Platformą a lewicą i wygenerowania światopoglądowego konfliktu między lewicą a PiS.

[srodtytul]Partia bardziej dla wszystkich[/srodtytul]

Ostatnie działania platformerskich władz – wykreowanie sztucznego konfliktu wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim – służą m.in. temu (hasła świeckości przestrzeni publicznej). Służą też rewitalizacji narracji o wojnie „jasnej Polski” z zagrażającym krajowi jakimś niewypowiedzianym horrorem PiS.

Czy ten plan spin doktorów PO powiedzie się? Zależy to od wielu czynników, a jednym z głównych z nich jest Jarosław Kaczyński. Pytanie, w którą stronę zechce poprowadzić swoją partię, jest wciąż otwarte. Wiele (żądanie ekspiacji ze strony polityków PO, pierwsze reakcje na fakt, iż niektórzy posłowie PiS, wobec braku formalnej dyscypliny klubowej, wstrzymali się od głosu w sprawie powierzenia Grzegorzowi Schetynie funkcji marszałka Sejmu) wskazuje na to, że oscyluje on na granicy między prowadzeniem polityki realnej a polityki określanej przez chęć emocjonalnego odreagowania i nostalgię – nostalgię za „prawdziwą” Polską. Oczywiście ta druga opcja skazywałaby PiS na rolę rezerwatu. I oczywiste jest, że przeciwnicy PiS bardzo się starają, aby ta opcja zwyciężyła.

Mają spore szanse. Nie tylko ze względu na skłonności lidera PiS. Także dlatego, że uczynienie z tego ugrupowania „partii bardziej dla wszystkich” jest obiektywnie zadaniem arcytrudnym. Wymaga operacji na żywym ciele, bo chodzi o przeprowadzenie zmian tożsamościowych, dotyczących nie jakiejś abstrakcji, tylko żywych ludzi. Ludzi mających naprawdę jakieś poglądy, które zgrupowały ich w partii – partii takiej, jaka jest.

Ostatnie trzy miesiące życia Jarosława Kaczyńskiego udowodniły jednak, że jest on zdolny do podjęcia i przeprowadzenia wielu decyzji, zmian i działań, które przedtem wydawały się niemożliwe.

[i]Autor jest publicystą, współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem PAP[/i]

Aleksander Kwaśniewski, który dość przenikliwie analizuje scenę polityczną, mówi o realnej możliwości przejęcia władzy przez PiS. Bo „już widać znużenie Polaków Platformą. Wypalają się wciąż te same twarze i argumenty”. Konstatuje, że minimalny rozmiar porażki Jarosława Kaczyńskiego „jest źródłem długoterminowego optymizmu w środowisku PiS i w gronie jego zwolenników. Dlatego Jarosław Kaczyński mówi już o wyborach samorządowych i parlamentarnych. I jego wygrana przy bierności PO jest całkiem możliwa”.

Pozostało 95% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości