Jeżeli dwie osoby zostaną dotknięte tą samą tragedią (w znaczeniu nie identyczną, ale dokładnie tą samą), to obie mają prawo do ekspresji swoich uczuć czy żalów w taki sposób, jak każda z nich sobie życzy. Jeśli tragedią tą jest śmierć osoby najbliższej, to nie reglamentujmy formy żałoby. Może być nią tłumiony szloch, autystyczne zamknięcie się w sobie, rozdzierający płacz przemieszany z wołaniem: „czemu!”, a nawet neurotyczny śmiech wywołany nieznanym dotąd stanem, który zdaje się usunięciem ziemi spod nóg.
I na tym w gruncie rzeczy można skończyć polemikę z autorami „Głosu w obronie ciszy”, notabene szanowanymi adwokatami Jackiem Kondrackim i Krzysztofem Stępińskim. Można, gdyby nie didaskalia, które obaj przywołują podczas omawiania dramatu i jego skutków. Są one trojakiego rodzaju: prawne, techniczne i polityczne.
[srodtytul]Prawo do niepokoju[/srodtytul]
Z art. 2 § 1 pkt 3 kodeksu postępowania karnego stanowiącego, iż celem tego postępowania jest również uwzględnienie prawnie chronionych interesów pokrzywdzonych, którymi są rodziny ofiar, obaj panowie mecenasi trafnie uznają, że „pokrzywdzony ma także prawo do świętego spokoju, czytaj: prawo do prywatnego przeżywania skutków zdarzenia, które jest przedmiotem śledztwa”.
Prawo do prywatnego przeżywania tragedii niejedno ma imię i dobrze, że ustawa nie wyklucza żadnej z jego form. Jedną z nich jest prawo do uzasadnionego niepokoju, a ocena tego uzasadnienia należy do osoby dotkniętej tragedią. Trzeba powiedzieć mocniej. U osoby dotkniętej nieszczęściem, która subiektywnie postrzega je jako hiobowe, rozchwiana tragedią psychika może wskazywać na chwilowy lub długotrwały stan atrofii równowagi. I taka osoba ma prawo nawet do absolutnie niczym nieuzasadnionego niepokoju, humanistycznie zorientowana społeczność zaś od tysięcy lat wykazuje wobec niej zrozumienie i empatię.