Potrzeba było pół tysiąca lat, żeby słowo „granica" przeniknęło z języka polskiego do niemieckiego, stamtąd przez Danię do niderlandzkiego, skąd trafiło do Południowej Afryki, zasilając afrikaans. Dzięki Internetowi sprawy toczą się szybciej. Polskie sformułowanie: „co za asy" zrobiło zawrotną karierę w niecałe pół roku. Zaczęło się w lutym tego roku. Na portalu YouTube pojawił się filmik. Gdzieś w Polsce dwóch panów w bokserkach wyrzuca przez okno pierwszego piętra domku letniskowego wielki drewniany mebel. Robią to na tyle nieporadnie, że mebel zahacza o balustradę i, spadając, wybija okno na parterze. Pod filmikiem internauta podpisujący się MrMal zostawił krótki, sarkastyczny komentarz: „co za asy".
Komentarza nikt by pewnie nie zauważył, gdyby nie Ray William Johnson, popularny na YouTubie komik, który postanowił skomentować film. Przy okazji cytował umieszczone pod nim polskie komentarze, których nie rozumiał, ale ich brzmienie wydało mu się zabawne. Za najzabawniejsze uznał właśnie „co za asy" wymawiane przez niego po angielsku „kuza asi". Od tego czasu „co za asy" zaczęły robić furorę. Internauci z całego świata umieszczają polskie zdanie pod filmami, na których ktoś robi coś wyjątkowo głupiego czy śmiesznego albo jedno i drugie naraz. Po wpisaniu „co za asy" w Google'u wyświetla się ponad 3 mln wyników. Można już kupić koszulki i kubki z polską frazą.
Popularność „co za asów" prawdopodobnie niedługo się skończy, tak jak żywot większości tego typu memów, czyli sieciowych powiedzonek.