Jacek Protasiewicz, szef sztabu PO, zapowiadał wczoraj rano w TVN 24, że złoży pozew wyborczy przeciw PiS za powtarzanie przez jego polityków, iż „nic się w Polsce nie zmieniło".
To oświadczenie dowodziło, że kilkanaście kampanii wyborczych w wolnej Polsce i wiele wyborczych procesów nie nauczyło polityków, iż sądowa ścieżka nie służy do kontrolowania ocen. Owszem, ma ukrócić podstawowe naruszenia prawa w kampanii, ale dotyczy tylko (nieprawdziwych) informacji. A słowa „nic się w Polsce nie zmieniło", są jakąś metaforą, oceną politycznej konkurencji. Równie dobrze PiS mogłoby pozwać PO za rozpowszechnianie hasła „Polska w budowie", argumentując, że „niecała Polska".
A co mówi prawo? W art. 111 kodeksu wyborczego napisano m.in., że jeśli rozpowszechniane plakaty, ulotki, hasła lub inne formy agitacji wyborczej zawierają informacje nieprawdziwe, kandydat lub pełnomocnik zainteresowanego komitetu ma prawo wystąpić do sądu o zakaz ich rozpowszechniania, sprostowanie, przeprosiny czy zapłatę do 100 tys. zł na rzecz organizacji pożytku publicznego. Po południu Protasiewicz powiedział już, że we wniosku chodzi o sprostowanie nieprawdziwych informacji przedstawicieli sztabu PiS, którzy twierdzą, że PO w broszurze „Polska w budowie" chwali się cudzymi osiągnięciami. Zdaniem PiS część wymienionych tam inwestycji zaplanowano lub zrealizowano za poprzednich rządów bądź przez samorządy. PO uznaje zarzuty za bezpodstawne. To już lepiej, bo mamy jakieś informacje, którymi sąd mógłby się zająć. Ale po co i czy będzie w stanie je sprawdzić?
Szybki wyborczy proces jest wygodniejszy dla wniosko- dawcy: może wybrać dogodny moment. Pozwany może mieć trudności z zebraniem dowodów, że podawał prawdę – można więc zrozumieć sztab PO. Czy to jednak przybliży nas do prawdy? Oby sądy nie dały się wciągnąć w tego rodzaju retoryczne wojenki. Oby gorączka wyborcza nie prze- niosła się na sale sądowe.