– Zbieranie podpisów poparcia pod listami jest w tym roku wyjątkowo trudne – narzeka wielu kandydatów na przyszłych parlamentarzystów.
Komitet Prawicy Marka Jurka nie zdołał zebrać po 5 tys. podpisów w 21 okręgach, a więc nie zarejestruje list w całej Polsce. Do ostatniej chwili ważył się los Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego. Ostatecznie zebrała podpisy, ale nie może wystawić kandydatów w całym kraju. Kłopoty z zebraniem podpisów miał znany lewicowy polityk Andrzej Celiński, walczący o miejsce w Senacie. Podobne problemy mieli niektórzy kandydaci komitetu Obywatele do Senatu. Ekonomista Krzysztof Rybiński, znany z bezkompromisowych ataków na rząd, na dziesięć dni przed terminem rejestracji list miał zaledwie 1000 podpisów i prosił w Internecie o pomoc. Ostatecznie wymagane podpisy zebrał i zarejestrował swoją kandydaturę. W swoim blogu zaś napisał: "dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas na zbieranie podpisów, teraz czas na kampanię".
I może na tym właśnie polega problem z podpisami – ich zbieranie jest pierwszym etapem kampanii wyborczej. Komitety na długo przed testem urny wyborczej stają więc oko w oko z wyborcami i muszą ich skutecznie zachęcić na razie do złożenia podpisu poparcia.
A ludzie są niechętni z różnych powodów. Bo pamiętają, że ktoś kiedyś sfałszował listy i trzeba było zeznawać w prokuraturze. Bo nie lubią ujawniać swoich danych, a przy podpisie trzeba podać adres i PESEL. Albo po prostu bo nie darzą sympatią polityków. Kiedyś do zbierania podpisów służyły pikniki polityczne i rozmaite miejskie imprezy. Komitety rozstawiały stoliki z ulotkami i prosiły o poparcie. Ale ten sposób odszedł już do lamusa. Pikniki zostały zastąpione tzw. eventami, czyli wydarzeniami z udziałem liderów. A te nastawione są głównie na obecność mediów, nie zaś wyborców.
Jednak duże partie nie miały problemów z zebraniem wymaganej liczby podpisów. Kłopoty mają ugrupowania pozaparlamentarne, które muszą się napracować bardziej. Można mówić, że to niesprawiedliwe, bo partie zasiadające już w parlamencie są obecne w mediach i przez to mają łatwiej. Ale małe komitety i tak muszą się więcej napracować, żeby zdobyć głosy wyborców. A skoro nie są w stanie nawet zarejestrować list w całym kraju, to o przekroczeniu 5-procentowego progu wyborczego nie mają co marzyć.