Prezydent podpisał projekt nowelizacji ustawy o godle, barwach i hymnie. Chce m.in. z mocy prawa zobligować sportowe reprezentacje narodowe do używania na koszulkach polskiego orła (to reakcja na kiks PZPN, który zamiast godła państwa wolał na strojach piłkarzy umieścić logo związku).
Konserwatyści w takich sytuacjach zżymają się, że spraw regulowanych przez obyczaje nie powinno się sankcjonować prawnie. Trudno ustawowo zakazać wpadania na niemądre pomysły, podobnie jak nie da się ustawowo określić zasad dobrego wychowania. Bronisław Komorowski postanowił jednak rzucić na szalę autorytet urzędu prezydenta i zaznaczyć: "sprawa jest poważna". To niejedyny w ostatnich tygodniach gest głowy państwa w kierunku wyborców o bardziej konserwatywnej czy prawicowej wrażliwości.
W miniony weekend Komorowski w wywiadzie dla "GW" wyraził gotowość stanięcia za rok na czele marszu z okazji 11 listopada. Sugerował, że to najlepszy sposób na połączenie wokół święta i tych, którzy odwołują się do tradycji Romana Dmowskiego, i tych, którzy wybierają Józefa Piłsudskiego.
Trzy dni temu (także w "GW") Komorowski pokazywał troskę o tych Polaków, którzy czują się zaniepokojeni wizją federalistycznej Unii Europejskiej, jaką w Berlinie przedstawił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Komorowski apelował, by wykazać "choćby minimum szacunku dla wrażliwości, a nawet przewrażliwienia innych, tych bardziej ostrożnych czy nieufnych" wobec takiego rozwiązania.
O co gra prezydent? Jego wystąpienia przypadły na czas, w którym prawicowa opozycja pogrąża się w wojnie o to, która jest bardziej prawdziwa (łącznie z ponownym sięgnięciem po odstraszający wielu wyborców temat przywrócenia kary śmierci). Bronisław Komorowski próbuje więc wykorzystać okazję i zadbać o umiarkowanych wyborców prawicy. Tych, którzy wrażliwi są na hasła "suwerenność" czy "patriotyzm", ale nie czują entuzjazmu ani wobec zaproszenia kibiców na Marsz Niepodległości, ani nawoływania do postawienia szefa MSZ przed Trybunałem Stanu czy wołania o IV Rzeszy.