Zaledwie dwukrotnie – chciałoby się dodać, przy czym raz była to nowelizacja najzupełniej kosmetyczna (kwestia europejskiego nakazu aresztowania). Jeśli do tego dodamy, że ilość ustaw, skierowanych w tym czasie do Trybunału Konstytucyjnego wcale nie jest duża, możemy dojść do wniosku, iż ustawa zasadnicza dobrze zdała próbę czasu, jest po prostu bardzo dobra, a więc jej zmiany nie są potrzebne.
Nie byłaby to jednak konstatacja słuszna. Nawet bowiem, jeśli odrzucić daleko idące a formułowane z pozycji ideologicznych krytyki konstytucji (zarzuty „chaosu aksjologicznego” itd.) to trzeba zauważyć, że od 1997 roku Europa i Polska zmieniły się. Pewne wyzwania i zagrożenia, 15 lat temu nie istniejące lub słabo uświadamiane, stały się znacznie silniejsze.
W tej sytuacji, jak sądzę, warto zastanowić się nad nawet i fundamentalnymi zmianami w ustawie zasadniczej.
Wroga kohabitacja
Zacznijmy od kwestii zasadniczej, jaką w moim rozumieniu jest pozycja prezydenta i relacje między nim a rządem. W tej materii już w czasie prac nad obecną konstytucją formułowano obawy, wynikające głównie ze złych doświadczeń, jaką w tej mierze była prezydentura Wałęsy. Zwyciężyło jednak przekonanie, że zmiana dość chaotycznych relacji, wytworzonych na skutek obowiązywania wielokrotnie zmienianej konstytucji PRL oraz „małej konstytucji”, w relacje bardziej koherentne i uporządkowane w ramach nowej, powstającej w jednym momencie jako jeden, dopracowany akt prawny konstytucji sprawi, że tarcia kompetencyjne między tymi urzędami nie będą już możliwe.
Rzeczywistość niestety zaprzeczyła temu optymistycznemu scenariuszowi. O obecnej konstytucji można powiedzieć, że jest dobra na czasy, w których między prezydentem a rządem panują relacje dobre lub przynajmniej względnie dobre (jak w okresie rządów braci Kaczyńskich lub Tuska i Komorowskiego). Kiedy jednak zaczynamy mieć do czynienia z tzw. kohabitacją wrogą, a tego nie można wykluczyć, wszystko się sypie, a państwo poddawane jest szkodliwym wstrząsom.