Żakowski prowadził w TOK FM rozmowę z Leszkiem Jażdżewskim redaktorem naczelnym pisma "Liberté", który w Łodzi wziął udział w manifestacji upamiętniającej zamach na prezydenta Narutowicza. Dodajmy, że była to manifestacja ... jednoosobowa, która w dodatku wyszła w przedzień rocznicy zamachu naprzeciw kilkusetosobowego antykomunistycznego marszu ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. Jażdżewskiemu na szczęście nic poważnego się nie stało, ale niska frekwencja kontrmanifestacji wyraźnie zaalarmowała lewicę.

- Jeśli mamy jakiś pogląd i coś ma dla nas jakąś wartość, to czasem warto zaryzykować i nawet dostać za to. Albo przemoczyć nogi. Nie uważam, że nam grozi jakiś faszyzm. Pytanie, ile jesteśmy zaryzykować w obronie tego, co mamy? - tłumaczył swoją postawę Jażdżewski.

Na co Żakowski spuentował:

A ja bym chciał, żeby może nie ryzykować, ale cokolwiek ofiarować. Choćby pół godziny na rok. Mnie jest trochę wstyd za lemingów

Ciekawa to uwaga, ale jednak raczej chybiona. Bo czy nie istotą "lemingów", a zarazem ich siłą i przyczyną dla której ten rząd nadal jest przy władzy, jest właśnie ich bierność. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nawet i oni wyszli na ulicę.