Jan Hartman, profesor filozofii i etyk, znany jest głównie ze ślepo nienawistnych i skrajnie antykościelnych wypowiedzi. Zresztą bycie doradcą Ruchu Palikota zobowiązuje. Wygląda jednak na to, że nie wszystko jest dla prof. Hartmana stracone. W swoim najnowszym komentarzu Hartman pisze o tym, jaki byłby jego idealny papież. I tu przychodzi największy szok, bo jego postulaty są dość rozsądne i nie ograniczają się do mantr powtarzanych w postępowych zatroskanych o losy Kościoła. Oto, jakiego papieża chciałby Hartman:

Mój wymarzony papież zrobiłby to, co ja sam bym zrobił, gdybym został papieżem. No więc najpierw kazałbym wszystkim wiernym czytać Biblię. I to całą, a więc Stary i Nowy Testament. Żeby wiedzieli, kim był Mojżesz, a kim Jezus. Czym była świątynia jerozolimska, a czym jest kościół i jak się ma jedno do drugiego. I mnóstwo innych tego rodzaju spraw. Duchownym kazałbym żyć w pokorze, życiem skromnym i służebnym wobec wiernych. Potępiłbym pychę i pazerność zżerające dusze licznych kapłanów. Nakazałbym sumienne rozliczanie się przed wiernymi z wydatkowania otrzymanych od nich kwot a także pełną przejrzystość finansów Kościoła dla władz publicznych krajów, które Kościół dofinansowują.

- postuluje publicysta na blogu "Polityki", po czym zjeżdża trochę (cóż, nie można mieć wszystkiego) w typową retorykę typu "nie narzucajcie nam swoim poglądów" i "Kościele, won z przestrzeni publicznej". Ale, że nie skupiamy się na rzeczach negatywnych, to cytujemy te lepsze fragmenty:

Powołałbym do życia odpowiednie instytucje kościelne, których zadaniem byłoby niedopuszczenie do tego, by pedofilia i złodziejstwo dalej się krzewiły i które w celu wykrycia do końca i naprawienia już zaistniałego zła oraz zapobieżenia przestępstwom w przyszłości współpracowałyby jak najściślej z władzami świeckimi. Praktykę ukrywania przestępstw i wypierania się ich bądź odrzucania instytucjonalnej odpowiedzialności Kościoła za niemoralne i nielegalne czyny popełniane przez duchownych z wykorzystaniem ich pozycji i autorytetu wynikającego ze stanu kapłańskiego, ogłosiłbym jako gorszącą i niszczącą dla wspólnoty kościelnej. Kościół musi bowiem żyć w prawdzie i sprawiedliwości(...) Nie odstępując od świętowania każdego dnia pamięci męczenników za wiarę chrześcijańską, ustanowiłbym specjalne święto, podczas którego katolicy choć przez jeden dzień w roku rozpamiętywaliby grzechy Kościoła i błagali o wybaczenie swoje ofiary.

- dodaje Hartman. Ciekawy to wywód i w istocie trudno się z tym "marzeniem" Hartmana nie zgodzić. Ciekawe jest jednak to, że profesor żyjący w swoim antyklerykalnym zdaje się nie zauważać, że ogromną większość ze swoich postulatów spełniał Benedykt XVI. Problem jednak w tym, że papież nie ma władzy nad duszami kapłanów, nie ma władzy absolutnej,  a kapłani to po prostu ludzie - tak samo grzeszni, tak samo - a nawet bardziej - narażeni na pokusę. Kościół zaś to nie tylko hierarchowie, ale i my - wierni. I to od nas powinniśmy zacząć jego reformę.