Oglądałem poniedziałkową debatę w studiu telewizji Polsat News, gdzie gościł także Michał Kamiński, doradca Ewy Kopacz, jej spec od wizerunku i trener przygotowujący ją do tego starcia. Przy zdecydowanej większości pytań zadawanych przez Beatę Szydło Kamiński podskakiwał z radości i streszczał odpowiedzi, których symultanicznie z ekranu udzielała Ewa Kopacz. Znak to niewątpliwy, że kandydatka PiS niczym obozu Platformy nie zaskoczyła.
Szydło nie potrafiła pokazać wpadek, niespełnionych obietnic i afer rządów PO. Zdumiewa lista spraw, które w ogóle nie zostały poddane przez nią pod debatę: od sytuacji w służbie zdrowia, przez górnictwo i rolnictwo, po problemy frankowiczów.
W każdych z tych – i w wielu innych obszarach – Platforma ma sporo za paznokciami. Ale Beata Szydło nie potrafiła tego pokazać. Ba, nie potrafiła nawet umiejętnie wykorzystać kwestii, które w debacie pojawić się musiały, choćby afery taśmowej. Sporo amunicji, którą Szydło miała jako przedstawicielka opozycji, zostało zmarnowane.
Nie znaczy to, że Szydło wyraźnie debatę przegrała. Ona po prostu straciła szansę, by ją wyraźnie wygrać.
Po Kopacz widać było doświadczenie roku za sterem rządu. Częściej mówiła konkretami, dzięki czemu lepiej brzmiały jej wypowiedzi merytoryczne. W odróżnieniu od Szydło potrafiła wskazać wyzwania, przed którymi stoi świat. Stwierdziła, że strefa wolnego handlu między UE a USA (TTIP) jest potrzebna, bo otworzy nowe rynki. – Ale należy pamiętać o polskich małych przedsiębiorcach, którzy mogliby na tym stracić – oświadczyła.