W prezydenckiej kampanii wyborczej Duda obiecywał, że będzie budował jedność Polaków. Wystąpienie w Otwocku, w którym atakował opozycję, przeczyło tej obietnicy. I stało się dla krytyków Dudy argumentem, że jest prezydentem PiS uderzającym we wszystkich, którym partia ta się nie podoba.
Prezydent pokazał, że jest zdolny do autorefleksji. Z naszych informacji wynika, iż szybko zdał sobie sprawę, że przeholował. Wiedział, że nie powinien się w ten sposób wypowiadać, lecz poniosły go wiecowe emocje. I uderzył się w piersi.
W tym kontekście łatwiej zrozumieć sens wypowiedzi Dudy z niedzieli. Stojąc na Krakowskim Przedmieściu, prezydent wypowiedział słowa, których nikt się po nim nie spodziewał – wezwał do narodowego pojednania. Najpierw apelował, o „jedność, solidarność wzajemną, życzliwość i szacunek" po tragedii. Chwilę później kontynuował: „Wybaczmy sobie wszyscy wzajemnie niepotrzebne i niesprawiedliwe słowa, gorszące zachowania, wszystkie poniżenia". I deklarował: „Pragniemy, aby zabliźniła się rana smoleńska. (...) Jesteśmy to winni tym, którzy odeszli, nie wrócą, ale pozostawili po sobie testament".
Wypowiedział się też o badaniu przyczyn katastrofy, ale w sposób naprawdę daleki od języka, który dominuje w PiS. „Tragedia była efektem bylejakości, złego rządzenia, błędów". Mówił też: „Jesteśmy im dzisiaj winni jedność i wybaczenie i zbadanie, co wtedy się stało, ale bez politycznej przepychanki, bez niepotrzebnej kłótni".
Gdy w PiS wciąż słychać głosy o rozliczaniu i karaniu, Duda apeluje o pojednanie i przebaczenie. Zwraca uwagę również dystans prezydenta do tzw. teorii spiskowych. Od pewnego czasu krążyły pogłoski, że Duda dochodzi do przekonania, iż nie licują one z powagą, z jaką powinno się upamiętniać ofiary.