Nieoficjalnie mówi się, że sprawców zabójstw z 1999 r. było kilku. W półświatku od lat łączy się ich z zabójstwami na zlecenie, m.in. w Niemczech i Hiszpanii. W ostatnich miesiącach byli bardzo blisko świadków tamtej egzekucji, którzy zdecydowali się na współpracę z prokurator Zapaśnik.
- Jednego z nich mijałem niedawno na schodach aresztu – powiedział autorce w rozmowie telefonicznej Arkadiusz Kraska. – Zatrzymano go za granicą, oficjalnie za narkotyki. Siedzieliśmy przez kilka tygodni na tym samym oddziale. Nie wiem, co z innymi, ale podobno jest gorąco. Życzliwi ludzie ostrzegli mnie że „tamci się na mnie szykują" i że na wolności już „Ruscy na mnie czekają". Mam to gdzieś. Niedługo wracam do domu. Mam wiele do nadrobienia.
Rozmowa
Ewa Ornacka: Jakie to uczucie, gdy człowiek wie, że lada moment będzie wolny, oczyszczony z zarzutów?
Arkadiusz Kraska: Chciałbym powiedzieć, że to wielka radość, ale mam mieszane uczucia. Ponad 19 lat w kryminale zrobiło swoje – mój organizm funkcjonuje według tutejszego rozkładu dnia i nocy. Kiedy rano myję się i golę staram się nie patrzeć w lustro, żeby mnie krew nie zalewała, bo człowiek się starzeje, a wciąż tu jest. Wyjdę i będę cieniem bez świadczeń, dla społeczeństwa i państwa kimś nieużytecznym, nieporadnym.
Świat się zmienił, sporo w nim nowinek technicznych.
No właśnie, będę musiał nauczyć się wszystkiego od podstaw. Ale tego się nie boję, żona mnie podszkoli. Gorzej z przystosowaniem się do życia bez krat. Nawet w moim zawodzie wszystko się zmieniło, pewnie nikt już nie gotuje jak kiedyś. Mogę się nie połapać (śmiech).
Jest pan kucharzem?
I to całkiem niezłym. Pokażę pani, jak się gotuje w warunkach więziennych, kroi cebulę i mięso plastikowym nożem, a posiłki przygotowuje w workach, na przykład ryż zalewany wrzątkiem, który wychodzi na sypko. Od lat nie jem więziennych dań, wszystko kupuję w kantynie i robię po swojemu.
Teraz modne są programy telewizyjne o gotowaniu, może zrobi pan karierę.
Takich sztuczek jak moje pewnie nikt nie zna (śmiech). Chętnie podzielę się doświadczeniem.
Kim pan jest, panie Arkadiuszu?
Człowiekiem, który był figurą w środowisku przestępczym, bo siedziałem za podwójne zabójstwo i chociaż nie ja naciskałem na spust, to honorowo wziąłem wyrok na klatę.
Co to za honor siedzieć za nieswoje?
No właśnie, ale tak tu jest, żeby karę za innych odbywać w milczeniu. Wtedy jest się kimś, mają do człowieka szacunek. Któregoś dnia powiedziałem sobie, że pieprzę taki honor. Przecież to moje życie, które mi ukradli. W imię jakich zasad mam siedzieć cicho? Ja tu gniję, a oni czerpią z życia garściami. Zabili mi przyjaciela, przecież Marek Cisoń był dla mnie jak rodzina. Mam im to darować? Znosić z pokorą niesłuszne dożywocie? Przecież to frajerstwo, a nie żaden honor.
Nie identyfikuję się z takimi zasadami. Zresztą nawet na wolności, gdy pracowałem na bramkach w klubach nocnych i ochraniałem agencje towarzyskie, nigdy nie wpuszczałem do środka ludzi, którzy wyszli z kryminału. Znałem ich mentalność, wiedziałem, że same z nimi problemy.
Tak więc któregoś dnia postanowiłem w więzieniu, że czas z tym skończyć, zacząć walczyć o prawdę. Nie zawalczyłem przed sądem w swojej sprawie karnej licząc na to, że prawda sama się objawi. Pomyślałem, że czas to naprawić i właśnie wtedy przyjechała pani do mnie z kamerą, a pani prokurator Barbara Zapaśnik powiedziała w reportażu najważniejsze słowa, jakie usłyszałem w życiu. Potem wszystko się ruszyło, chociaż i tak procedury trwały ponad dwa lata.
Przestał pan być figurą w półświatku?
Stałem się wrogiem publicznym, człowiekiem niegodnym szacunku. Zaczęto mi grozić, straszyć śmiercią mojej rodziny. To mnie ostatecznie przekonało, że tak zwane przestępcze zasady to żadne zasady. Każdego dnia w więzieniu musiałem mieć oczy z tyłu głowy. Byłem gotowy, by w każdej chwili walczyć o siebie. Moje pięści były gotowe, żeby puścić je w ruch.
W pewnym momencie pani prokurator powiedziała, abym schował ręce do kieszeni: „Już nie musi pan walczyć, teraz inni walczą o pana, proszę mi zaufać". Rozpoczęło się śledztwo, przeniesiono mnie z Zakładu Karnego w Goleniowie do szczecińskiego aresztu. Byłem chroniony.
Nie potrafiłem uwierzyć, że wreszcie mam sprzymierzeńców, że to się dzieje naprawdę. Miałem naprawdę wiele szczęścia.
Przetrwałem wszystko. Teraz oni pójdą siedzieć. Wreszcie będzie sprawiedliwość.
Uda się panu. Ma pan rodzinę i przyjaciół.
Bez nich byłoby po mnie. Skończyłem 45 lat, ale czuję się jak dziecko. Wiem, że dopiero teraz zaczynam żyć. Mam kontakt z synem, który ma dzisiaj 20 lat i jest niezły w tajskim boksie. Zna kilka języków, nieźle się uczy. Rozmawialiśmy już ze sobą na Skype. Patrzyłem na niego i duma mnie rozpierała. Pomyślałem, że matka wychowała go na porządnego człowieka.
Kiedy mnie aresztowano był jeszcze malutki. Powiedziałem jego mamie, żeby go zawinęła w pieluchy i uciekała jak najdalej, bo tu ją dopadną bardzo źli ludzie. Od tamtej pory nie widziałem swojego syna. Pewnie myślał tak jak wszyscy, że jestem zabójcą z mafii. Nie pisałem do niego z więzienia. Nie chciałem mu burzyć życia. Teraz to wszystko nadrobimy.