Karta zgonu: człowiek nie może nawet spokojnie umrzeć

Mnożą się sytuacje, w których rodziny nie mają szans pochować zmarłego, bo nie ma kto wystawić karty zgonu

Publikacja: 24.08.2013 14:00

Karta zgonu: człowiek nie może nawet spokojnie umrzeć

Foto: Rzeczpospolita, Tomasz Wawer Tom Tomasz Wawer

Zwłoki leżące przez  kilka godzin na poboczu czy karetka jeżdżąca po mieście ze zmarłym, którego nie chce przyjąć żaden szpital – to przykłady dowodzące, że w Polsce nie ma kto się zająć ciałem osoby zmarłej poza szpitalem. Wszystko przez to, że brakuje przepisów regulujących taką sytuację, a te, które są, nie przystają do rzeczywistości. O problemie od kilku lat grzmią ratownicy medyczni i lekarze rodzinni.

Do tej pory mało kto chciał ich słuchać. Problem ujrzał jednak światło dzienne za sprawą zdarzenia w Będzinie na Śląsku. Tam na początku lipca do kierowcy, który miał wypadek, przyjechała karetka. Ranny w drodze do szpitala przestał oddychać. Ratownicy medyczni reanimowali go przez 30 minut. Bez skutku. Zgon potwierdził lekarz pogotowia, który dojechał w drugiej karetce. Ratownicy odwieźli ciało na miejsce wypadku i zostawili je w specjalnym worku pod opieką policji. Prokuratura rejonowa sprawdza, czy zwłoki nie zostały zbezczeszczone.

Według obowiązujących przepisów z 1961 roku kartę zgonu musi wystawić lekarz ostatniej choroby

Szpital odmawia

Postępowanie ratowników skrytykował prof. Jerzy Ładny, krajowy konsultant medycyny ratunkowej. W TVN 24 powiedział, że nie powinni oni zaprzestawać reanimacji i zawieźć mężczyznę na najbliższy szpitalny oddział ratunkowy.

Na zweryfikowanie zaleceń konsultanta krajowego nie trzeba było długo czekać. Tydzień po wydarzeniu na Śląsku zwłokami przerzucano się w Łodzi. Tam po mężczyznę z bólami w klatce piersiowej karetka przyjechała do domu. Pacjent zmarł w drodze do szpitala w Łasku. Dyrekcja odmówiła przyjęcia zwłok do prosektorium. Po kilku godzinach ambulans zawiózł ciało do Zakładu Medycyny Sądowej w Łodzi.

Za taki stan rzeczy i przerzucanie się odpowiedzialnością za zwłoki ratownicy medyczni obwiniają Ministerstwo Zdrowia. Już kilka lat temu Polskie Towarzystwo Prawa Medycznego umieściło przepisy o orzekaniu zgonu w raporcie o absurdach prawa medycznego.

– Minister nie zauważa, że przepisy nie określają, kiedy i na jakich zasadach ratownicy mogą odstąpić od medycznych czynności ratunkowych. Nie daje nam jasnych wytycznych w rozporządzeniu – tłumaczy Andrzej Kopta ze Społecznego Komitetu Ratowników Medycznych.

W karetkach z zespołem podstawowym nie jeździ lekarz. A tylko on może wystawić kartę zgonu. Dlatego szpitale i zakłady medycyny sądowej nie chcą przyjmować zwłok od ratowników, bo ci zostawiają je tam bez dokumentów. Nie wiadomo, co dalej z nimi robić.

– Nie chcemy orzekać o zgonie. To domena lekarza i nie dążymy do przejęcia tej kompetencji. Chcemy wiedzieć, który lekarz jest odpowiedzialny za stwierdzenie zgonu w takich przypadkach i za dalsze postępowanie – mówi Kopta.

Zwłoki często też godzinami leżą na poboczu polskich dróg, a policjanci wydzwaniają i poszukują lekarza. Bo przepisy wskazujące, kto ma stwierdzić zgon, owszem, są. Pochodzą jednak z 1959 r.  To ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Do niej w 1961 r. minister zdrowia i opieki społecznej wydał rozporządzenie w sprawie stwierdzania zgonu i jego przyczyny. Według niego śmierć powinien orzec lekarz ostatniej choroby, który widział zmarłego w ciągu ostatnich 30 dni.

– Konia z rzędem temu, kto wskaże, kim jest lekarz ostatniej choroby – ironizuje Krzysztof Kordel z Wielkopolskiej Izby Lekarskiej.

Wiejska położna

Dalej rozporządzenie wskazuje, że gdyby nie było takiego lekarza, zgon stwierdza ten, który mieszka do 4 km od miejsca położenia zwłok. Przechował się też w przepisach felczer uprawniony do orzekania o śmierci czy położna wiejska wystawiająca karty zgonu noworodkowi. Z tej wyliczanki najbardziej bliski współczesności jest lekarz, który widział zmarłego w ciągu ostatnich 30 dni. Może to być odpowiednik lekarza rodzinnego. Lekarze pierwszego kontaktu protestują.

– Mamy kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. To harmonogram godzin otwarcia przychodni reguluje czas pracy lekarzy i często nie ma jak pojechać np. na miejsce wypadku – tłumaczy Jacek Krajewski, prezes federacji Porozumienie Zielonogórskie.

Dlatego najczęściej do zwłok wiozą lekarza z łapanki.  – Policja przyjeżdża po lekarza do przychodni, by stwierdził zgon ofiary wypadku, a nawet przestępstwa – opowiada Krajewski.

Rozporządzenie z 1961 r. precyzuje, że jeśli jest podejrzenie śmierci w wyniku przestępstwa, dokumenty przygotowuje medyk, który na zlecenie sądu lub prokuratora pojechał na oględziny.

Trudy ratowników medycznych czy poszukiwania lekarza przez policję to jednak nic w porównaniu z tym, co przeżywa rodzina, której bliski zmarł w domu. Ludzie często umierają przecież w weekendy, kiedy lekarze rodzinni mają nieczynne przychodnie. Jedyne co mogą wtedy zrobić, to wezwać pogotowie. Koło się zamyka. Ratownik medyczny czy lekarz nie zabiorą przecież ciała, często również nie wypisują karty zgonu.

W Anglii jest koroner

– Dlatego w poniedziałek, kilka dni po śmierci pacjenta, przychodzą do mnie zapłakane rodziny, z kartką od lekarza pogotowia, na której stwierdził śmierć, i proszą o wystawienie karty zgonu. A ciało leży już w kostnicy – mówi Wojciech Perekitko, lekarz rodzinny z Lubuskiego. Podkreśla, że przepisy z minionej epoki określają, co należy zrobić, gdy od śmierci minęło 12 godzin. Wówczas kartę zgonu powinien wystawić lekarz pogotowia. Ten, nie dysponując jednak dokumentacją medyczną pacjenta i nie znając go, też się do tego nie kwapi.

NFZ nie płaci lekarzom rodzinnym za wystawianie karty. Nie traktuje tej usługi jako świadczenia medycznego. Dlatego zarówno rodzinni, jak i ratownicy  medyczni domagają się, by minister zdrowia przepisy znowelizował i zobowiązał do wystawiania kart zgonu zmarłym poza szpitalem lub miejscem zamieszkania koronerów. Jest to grupa specjalnie przeszkolonych lekarzy medycyny sądowej, funkcjonująca np. w krajach anglosaskich, którzy zajmują się orzekaniem.

A co na to minister?

– Przepisy z 1961 r. wymagają zmian i prace już trwają. Nowe regulacje dotyczące ratownictwa medycznego muszą być bardzo szczegółowe – zaznaczył Bartosz Arłukowicz w wywiadzie dla radiowej Trójki.

Podkreślił, że urzędnicy zastanawiają się, w jakiej strukturze miałby w ogóle działać koroner: samorządowej czy innej. Będzie się to oczywiście wiązało z kosztami, ale nowe przepisy mają określić, kto zapłaci za usługi koronera.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki

k.nowosielska@rp.pl

Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów