Każda instytucja publiczna na Białorusi jest zobowiązana do prenumerowania czołowej propagandowej gazety „SB Biełaruś Siegodnia" (dawniej Radziecka Białoruś), wydawanej przez administrację Aleksandra Łukaszenki w ponad 400-tysięcznym nakładziee. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja niezależnych tytułów. „Narodnaja Wola" (ukazuje się od 1995 roku) to najbardziej rozpoznawalna niezależna gazeta na Białorusi, a jej główny redaktor Paweł Siaredzicz krytykuje dyktatora od początku jego politycznej kariery. W przeszłości trafiała pod walec represji, dzisiaj walczy o przetrwanie.
– Drodzy zwolennicy wolnego słowa, zwracamy się do Was z prośbą: pomóżcie! – czytamy w najnowszym wydaniu dziennika, który od niedawna okazuje się wyłącznie w sieci. Apeluje do rodaków o wpłacanie darowizn, bo inaczej gazeta przestanie istnieć. Władze pod koniec sierpnia wyrzuciły tytuł z państwowej sieci dystrybucji i zabroniły białoruskim drukarniom drukowania gazety. Wszystko przez „relacjonowanie protestów". „Narodną Wolę" drukowano przez kilka miesięcy pod Moskwą, ale na prośbę białoruskich władz rosyjskie wydawnictwo niedawno rozwiązało umowę. Reklamodawców również brak, gdyż firma sponsorująca „niepoprawne media" w kraju Łukaszenki szybko przestałaby istnieć.
Podobny los spotkał również inne niezależne tytuły, wyrzucone z białoruskich kiosków po sierpniowych wyborach. „BiełGazeta" i „Swododnyje Nowosti Plus" ukazują się już wyłącznie w sieci. Represje dotknęły też najstarszy i jedyny całkiem białoruskojęzyczny tytuł „Nasza Niwa". Co prawda, gazeta jeszcze w 2018 roku przeniosła się do sieci, ale drukowała popularny dodatek „Nasza Historia" oraz dwa tytuły dziecięce. Ale nawet tego nie oszczędziła cenzura i wyrzuciła dodatki „Naszej Niwy" z państwowego systemu dystrybucji oraz z wszystkich oddziałów pocztowych.
– Musimy teraz rozpowszechniać nasze dodatki na własną rękę, czyli od lipca każdemu czytelnikowi będziemy wysyłać indywidualnie. W przeszłości mieliśmy doświadczenie, gdyż już wyrzucano naszą gazetę z kiosków, ale teraz na szczęście coraz więcej ludzi korzysta z sieci, potrafią nas znaleźć i zapłacić za nasze produkty przez internet. W drukowanej wersji okazują się całkiem apolityczne dodatki, ale władze widzą, że przynoszą nam dochód, i właśnie w ten sposób postanowiono uderzyć w nas – mówi „Rzeczpospolitej" Jahor Marcinowicz, redaktor naczelny „Naszej Niwy".
Podkreśla, że od września toczy się wobec niego sfingowana sprawa karna, w której jest oskarżany o pomówienie byłego wiceszefa MSW Aliaksandra Barsukoua, obecnie przedstawiciela Łukaszenki w stolicy. Marcinowicz doświadczył już rewizji i był zatrzymywany, a portal nn.by w ostatnich miesiącach był kilkakrotnie blokowany. – Dziennikarze pracują na Białorusi w niebezpiecznych warunkach, bo można trafić do aresztu. Po wyborach w sierpniu nasza dziennikarka została postrzelona (podczas protestów –red.), ale minął prawie rok i nie rozpoczęto nawet sprawy karnej – twierdzi.