Pretensje posłów wylicza "Wprost" na swej stronie internetowej: karaluchy w sałatkach, zjełczałe masło, nieświeże mięso, smród kaszanki smażonej na cebuli unoszący się w powietrzu. Częsty efekt - sensacje żołądkowe.

Inicjatorką akcji są posłanki PO Iwona Guzowska i Ewa Drozd. – Wszyscy posłowie, których poprosiłyśmy, podpisali się pod protestem. Jedzenie w Sejmie jest ohydne. Jeśli nie będzie poprawy, to kupię sobie mikrofalówkę i zacznę przywozić z domu weki – mówi Guzowska.

Jest w tej sprawie porozumienie ponad podziałami partyjnymi. – Jem po to, żeby żyć, więc nie wybrzydzam, ale karaluchów to nigdy nie polubię. Znalazłem kiedyś jednego w sałatce – opowiada Marek Suski z PiS. A po tym jak Paweł Kowal z tej samej partii wydłubał z jedzenia także prusaka, sejmowe jadło zaczęto nazywać "karmą dla gekonów".

Posłowie chwalą jedynie "przemiłą" obsługę, sugerując, że reszta jest do wymiany, także "chyboczące się krzesła, ceraty na stołach, gierkowskie zasłony, wazony ze sztucznymi kwiatami".

Według "Wprost", Kancelaria Sejmu kilka dni temu rozesłała posłom ankietę dotyczącą jedzenia serwowanego w Sejmie.