Rekordzistami nie są, bo najwięcej spraw przed Komisją Etyki, aż siedem, miał „zwykły" magister Janusz Palikot. Jednak zestawienie tytułu profesora z kontrowersyjną, czasami obraźliwą albo wulgarną wypowiedzią bardziej bulwersuje opinię publiczną niż wszystkie ekscesy Palikota razem wzięte. A partie muszą się z tego tłumaczyć. Po co więc biorą do siebie profesorów?

– Bo dzięki temu zyskują prestiż i argumenty w wielu sprawach, których dostarczają im właśnie profesorowie, znakomicie obeznani w swoich dziedzinach – mówi prof. Kazimierz Kik, politolog z Uniwersytetu w Kielcach. – Ale z drugiej strony dla partyjnych liderów ich obecność w Sejmie to kłopot. Profesorowie są indywidualistami, pewnymi swojej wiedzy, a więc nieskłonnymi do kompromisów, a także niechętnymi do podporządkowania się woli magistrów. Polityka zaś to gra zespołowa.

Dlatego, zdaniem politologa, profesorów jest w polityce tak niewielu. W elitarnym Parlamentarnym Zespole Profesorów, zrzeszającym wyłącznie tzw. profesorów belwederskich, jest zaledwie trzech posłów i dziewięciu senatorów z PO, PiS i SLD.

Tymczasem, jak wynika z badań CBOS, profesor uniwersytetu to zawód od lat uznawany w Polsce za najbardziej prestiżowy. Z kolei poseł na Sejm i działacz partyjny to dwie profesje znajdujące się na szarym końcu tej listy. Dlatego profesorowie, nawet jak wchodzą do polityki, rzadko są w stanie pozostać w niej na dłużej. Ale nie wszyscy.