Partia Leszka Millera może stracić szansę na start w wyborach samorządowych jednego z bardziej popularnych kandydatów na prezydentów miast, Macieja Garbowskiego z Opola. I to z powodu odmowy zarejestrowania aż trzech list przez komisję wyborczą.
Chodzi o zakwestionowanie części podpisów. Sojusz przegrał już spór z okręgowymi komisjami wyborczymi i teraz odwołał się do PKW. A jeżeli sporne listy nie zostaną zarejestrowane, Garbowski, który miał w Opolu dobre notowania, straci szansę na walkę o prezydenturę. W partii w nieoficjalnych rozmowach można usłyszeć, że to typowa niedoróbka organizacyjna, bo lider regionalny powinien osobiście dopilnować składania list kandydatów i podpisów, których na wszelki wypadek powinno być dwa razy więcej od wymaganej liczby.
Przypadek Opola nie jest odosobniony. W Warszawie Sojusz nie zarejestrował listy na Starym Mieście i Muranowie. Komisja zakwestionowała ponad 100 podpisów spośród 200 przedstawionych do weryfikacji. A śródmiejska organizacja SLD jest największa w Polsce. ?Z powodu złego sposobu zbierania podpisów Sojusz nie zdołał też zarejestrować list w dwóch okręgach powiatu koneckiego, co wywołało trzęsienie ziemi w tamtejszej organizacji, która ostrzyła sobie zęby na dobry wynik i odsunięcie od władzy koalicji PiS–PSL. Działacza odpowiedzialnego za listy już wyrzucono z partii dyscyplinarnie, ale następna szansa na przejęcie władzy w powiecie będzie dopiero za cztery lata.
Jeżeli do tego doda się rozwiązanie tuż przed wyborami krakowskiej organizacji SLD, bo – jak mówił „Rz" Krzysztof Gawkowski – jej władze nie gwarantowały odpowiedniego wyniku wyborczego, czy niedawną historię defraudacji 250 tys. zł z przez księgową zachodniopomorskiego Sojuszu, to można odnieść wrażenie, że działalność struktur tej partii jest daleka od doskonałości.
Krzysztof Gawkowski, szef sztabu wyborczego, broni się, że partia wydała w tych wyborach 2800 pełnomocnictw i zarejestrowała 38 tys. kandydatów na radnych. – Te kilka przypadków nie może przesądzać o obrazie wszystkich struktur – zaznacza Gawkowski. Przyznaje jednak, że nie jest w stanie pojąć, jak mogło dojść do sytuacji w Opolu. – Tamtejsi działacze byli chyba zbyt pewni siebie, bo przecież można było zanieść do komisji wyborczej 3 tys. podpisów zamiast 300 i wtedy problemu by nie było – zaznacza. – Ale prawdą też jest, że przepisy są bardzo szczegółowe, a komisje wyborcze najdrobniejszy błąd mogą zinterpretować na niekorzyść komitetu.