W dzień wyborów samorządowych i u progu wielomiesięcznego maratonu wyborczego widać jak na dłoni jałowość perspektywy politycznej. Tak wyczekiwany przez wielu czas wyborczy niczego nie zmieni, nawet gdyby miał wyłonić inną władzę niż dotychczasowa. Złudzenia mogą mieć jedynie ci, którzy sytuację analizują w kategoriach zwykłej wygranej wyborczej i personalnych pojedynków.
Stare chwyty Platformy
Platforma idealnie zdefiniowała swoją ofertę w spocie, w którym Ewa Kopacz zamyka drzwi do pokoju, w którym kłócą się politycy, mówiący oczywiście wyłącznie słowami opozycji. Nie znajdziemy tam cytatów ze Stefana Niesiołowskiego czy Bartłomieja Sienkiewicza.
Spot z panią premier to kontynuacja narracji PO z poprzednich wyborów samorządowych ujętej w haśle „nie róbmy polityki, budujmy..." – i tu można wstawić cokolwiek. To stary zabieg, wykorzystywany od początku polskiej transformacji, tyle że wówczas szło o wyznaczenie strategicznego kierunku dla kraju wychodzącego z komunizmu. Należało zatem przekonać publiczność, że podejmowane decyzje nie są wyborem politycznym (choć jest to przecież całkowicie naturalne, że właśnie polityczny paradygmat wyznacza kurs rozwoju państwa), ale jakimś pozapolitycznym eksperckim ustaleniem. W ten sposób po jednej stronie stawiało się „upolitycznioną" opozycję bezsilnie kwestionującą wybrany przez elitę kierunek; po drugiej renomowanych „pozapolitycznych" ekspertów, najlepiej z Zachodu, dysponujących wiedzą tajemną, z której wynika, że musi być właśnie tak, a nie inaczej.
W poprzednich wyborach PO próbowała wmówić Polakom, że decyzje podejmowane na wszystkich szczeblach samorządu nie muszą mieć z polityką nic wspólnego. Umiejętnie wykorzystywała przekonanie ogromnej części wyborców, że polityka to coś złego z natury, a w samorządzie decyduje się na podstawie jakichś obiektywnych kryteriów, w których polityczne zapatrywania i układy nie odgrywają żadnej roli. To oczywiście nonsens – podobnie cztery lata temu, jak i dzisiaj.
Decyzja o tym, czy wydać publiczne pieniądze na park, pomnik, straż miejską czy utrzymywać gminną bibliotekę i ile przedszkoli uruchomić; nawet kwestia tego, ilu zastępców powinien mieć burmistrz lub prezydent miasta i ile ma zarabiać – wszystko to są decyzje polityczne w ścisłym sensie tego słowa. Oczywiście polityka lokalna niekoniecznie musi powielać schematy polityki centralnej. Nie przestaje jednak przez to być polityką. A skoro tak, to jej częścią składową nadal będą spory, dyskusje i kłótnie, od których podobno może nas uratować Platforma. Co oczywiście jest gigantycznym fałszem.