Warzecha: Polska na jałowym biegu

Tak jak Ewa Kopacz powróciła do polityki ciepłej wody w kranie, tak PiS zatrzymał się na etapie prostej negacji działań PO. Partia Kaczyńskiego nie jest w stanie przedstawić żadnej systemowej recepty – pisze publicysta.

Aktualizacja: 17.11.2014 18:38 Publikacja: 16.11.2014 21:00

Platforma idealnie zdefiniowała swoją ofertę w spocie, w którym Ewa Kopacz zamyka drzwi do pokoju, w

Platforma idealnie zdefiniowała swoją ofertę w spocie, w którym Ewa Kopacz zamyka drzwi do pokoju, w którym kłócą się politycy

Foto: materiały prasowe

W dzień wyborów samorządowych i u progu wielomiesięcznego maratonu wyborczego widać jak na dłoni jałowość perspektywy politycznej. Tak wyczekiwany przez wielu czas wyborczy niczego nie zmieni, nawet gdyby miał wyłonić inną władzę niż dotychczasowa. Złudzenia mogą mieć jedynie ci, którzy sytuację analizują w kategoriach zwykłej wygranej wyborczej i personalnych pojedynków.

Stare chwyty Platformy

Platforma idealnie zdefiniowała swoją ofertę w spocie, w którym Ewa Kopacz zamyka drzwi do pokoju, w którym kłócą się politycy, mówiący oczywiście wyłącznie słowami opozycji. Nie znajdziemy tam cytatów ze Stefana Niesiołowskiego czy Bartłomieja Sienkiewicza.

Spot z panią premier to kontynuacja narracji PO z poprzednich wyborów samorządowych ujętej w haśle „nie róbmy polityki, budujmy..." – i tu można wstawić cokolwiek. To stary zabieg, wykorzystywany od początku polskiej transformacji, tyle że wówczas szło o wyznaczenie strategicznego kierunku dla kraju wychodzącego z komunizmu. Należało zatem przekonać publiczność, że podejmowane decyzje nie są wyborem politycznym (choć jest to przecież całkowicie naturalne, że właśnie polityczny paradygmat wyznacza kurs rozwoju państwa), ale jakimś pozapolitycznym eksperckim ustaleniem. W ten sposób po jednej stronie stawiało się „upolitycznioną" opozycję bezsilnie kwestionującą wybrany przez elitę kierunek; po drugiej renomowanych „pozapolitycznych" ekspertów, najlepiej z Zachodu, dysponujących wiedzą tajemną, z której wynika, że musi być właśnie tak, a nie inaczej.

W poprzednich wyborach PO próbowała wmówić Polakom, że decyzje podejmowane na wszystkich szczeblach samorządu nie muszą mieć z polityką nic wspólnego. Umiejętnie wykorzystywała przekonanie ogromnej części wyborców, że polityka to coś złego z natury, a w samorządzie decyduje się na podstawie jakichś obiektywnych kryteriów, w których polityczne zapatrywania i układy nie odgrywają żadnej roli. To oczywiście nonsens – podobnie cztery lata temu, jak i dzisiaj.

Decyzja o tym, czy wydać publiczne pieniądze na park, pomnik, straż miejską czy utrzymywać gminną bibliotekę i ile przedszkoli uruchomić; nawet kwestia tego, ilu zastępców powinien mieć burmistrz lub prezydent miasta i ile ma zarabiać – wszystko to są decyzje polityczne w ścisłym sensie tego słowa. Oczywiście polityka lokalna niekoniecznie musi powielać schematy polityki centralnej. Nie przestaje jednak przez to być polityką. A skoro tak, to jej częścią składową nadal będą spory, dyskusje i kłótnie, od których podobno może nas uratować Platforma. Co oczywiście jest gigantycznym fałszem.

Niski horyzont

Ten fałsz stanowi istotę działania partii Donalda Tuska od czasów, gdy zdefiniował on jej misję jako zapewnienie Polakom ciepłej wody w kranie. Tak określony program, gdyby miał obowiązywać w innych okolicznościach oraz był nieco inaczej realizowany i rozumiany, nie był zły. „Ciepła woda w kranie", czyli państwo sprawnie funkcjonujące na poziomie swoich najważniejszych funkcji, nie jest postulatem absurdalnym. Żadne społeczeństwo nie jest zdolne do trwania bez ustanku w jakiejkolwiek formie rewolucyjnego i reformatorskiego zapału, który dla kontrastu musiała zaproponować opozycja. Ludzie – co całkowicie naturalne – chcą czasu na spokojne używanie tego, co udaje im się wypracować.

Ze swoimi słowami Tusk trafił idealnie w moment zmęczenia reformatorsko-rewolucyjnym wzmożeniem, które przez czas swoich rządów zapewniał im PiS, zresztą głównie na poziomie werbalnym i całkowicie rozmijając się z potrzebami wyborców w tamtym momencie.

Tylko że do spokojnego konsumowania owoców własnej pracy potrzebne jest państwo sprawne i bezpieczne. Sęk w tym, że hasło o ciepłej wodzie w kranie nie było przez polityków PO rozumiane w ten sposób. Stanowiło oszustwo takie samo jak spot z Ewą Kopacz. Tusk udawał, że da się zapewnić sprawne działanie kraju bez polityki, której naturalną częścią jest spór. Gdy tylko taki spór się pojawiał, politycy Platformy podnosili rwetes, krzycząc, że są atakowani „politycznie", a przecież oni „pozapolitycznie" zarządzają krajem, stroniąc od kłótni.

Polityka lokalna niekoniecznie musi powielać schematy polityki centralnej. Nie przestaje jednak przez to być polityką

Tak się jednak nie da. Polityka dogoniła Platformę, najpierw w postaci katastrofy smoleńskiej, potem kryzysu, a ostatnio rozbudzenia neoimperialnych ambicji w Moskwie. Tusk w obliczu zdarzeń sam zapewne czuł, że nie jest w stanie dłużej ciągnąć narracji swoistej „apolityczności" partii rządzącej, a przynajmniej nie mógł tego czynić tak konsekwentnie i bezbłędnie jak wcześniej. Dowodziły tego jego wypowiedzi, odnoszące się do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. I to był pewien postęp. Skromny, ale jednak.

Tymczasem wejście Ewy Kopacz w miejsce Tuska cofnęło nas niejako do etapu „ciepłej wody w kranie". Kopacz jest politykiem znacznie mniejszego formatu niż Tusk, a odświeżenie rządu sprawia, że łatwiej jest jej odwoływać się do wzoru z czasów początków władzy PO. Kopacz nie jest w stanie rządzić państwem takim jak Polska – może nią jedynie zarządzać, i to na bardzo kiepskim poziomie. Tu tkwi różnica pomiędzy nią a Tuskiem. Donald Tusk bowiem rządzić nie chciał, ale gdyby chciał, był do tego intelektualnie zdolny. Kopacz nie jest.

Z nagrań ujawnionych przez „Wprost" wynikało, że w swoich knajackich w tonie rozmowach politycy PO i ludzie z otoczenia Tuska mieli jakąś świadomość stanu, w którym znajduje się polskie państwo. Być może w jakiejś wycinkowej skali, może nawet przypadkiem, niektórzy spośród nich robili czasami coś, aby w niewielkim choć stopniu zmienić fatalny stan rzeczy. Po odejściu Tuska nie ma na to szans. Zbyt wiele energii trzeba zużywać na samo zachowanie partii w stanie równowagi. Horyzont jest zakreślony zbyt blisko, jego granice wyznaczają gierkowskie w stylu wizyty gospodarskie pani premier. Nie ma tu żadnej strategicznej myśli i być jej nie może.

Rytualne pokrzykiwania PiS

Niestety, największa partia opozycyjna przedstawia ofertę, mówiąc delikatnie, niewystarczającą. Polska po siedmiu latach rządów PO, w zmienionej sytuacji międzynarodowej nie jest już tą samą Polską, o którą PiS walczył w wyborach w roku 2011, a tym bardziej nie tą z roku 2005 czy 2007. Polskie państwo znajduje się w stanie poważnego pełzającego kryzysu – być może niewidocznego dla przeciętnego odbiorcy, ale tym groźniejszego. To kryzys głębokiej niewydolności systemowej, o którym obrazowo mówił Bartłomiej Sienkiewicz. Widać go w sposobie funkcjonowania instytucji państwa, a także w jego obecnej pozycji międzynarodowej, znacznie niższej, niż wynikałoby to z naszego potencjału mocnego regionalnego gracza.

Niestety, partia Jarosława Kaczyńskiego nie jest w stanie przedstawić żadnej systemowej recepty adekwatnej do obecnej sytuacji. Tak jak Kopacz powróciła do ciepłej wody w kranie, tak PiS trwa na etapie prostej negacji działań PO. Przesłanie obraca się wokół zawsze tych samych zapowiedzi: damy ludziom więcej pieniędzy, na czele instytucji postawimy zaufanych towarzyszy, zrobimy porządek ze złodziejami, a Polska stanie się mocniejsza i lepsza. To program w gruncie rzeczy całkowicie reaktywny.

Spójrzmy na dwa przykłady. Pierwszy to odwrócenie reformy emerytalnej, które zapowiada partia Kaczyńskiego. Z ekonomicznego punktu widzenia, gdy ZUS może zawalić się w ciągu paru lat, to populistyczny nonsens. Kwestia wieku emerytalnego jest drugorzędna wobec pomysłu na zasadniczą i naprawdę głęboką reformę całego systemu.

Przykład drugi to polityka zagraniczna. PiS pozbawiony na nią jakiegokolwiek wpływu od czasu katastrofy smoleńskiej przy każdej okazji krytykuje minimalistyczny kurs, przyjęty przez ekipę Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego, a teraz Ewy Kopacz i Grzegorza Schetyny. Tylko, że o ile w roku 2007, a nawet 2011 można jeszcze było się domagać, żeby Polska starała się utrzymać moc swojego głosu w sprawach wschodnich, o tyle dziś takie rytualne pokrzykiwania nie mają większego sensu. Jesteśmy w innym momencie historii, gdy Polska została ostatecznie odsunięta na margines zdarzeń. Opozycja powinna przedstawić projekt długiej i mozolnej drogi wyjścia z tej kiepskiej sytuacji, poczynając od najbardziej rudymentarnych zmian systemowych na poziomie instytucji. Jednak recepty opozycji nie zmieniły się od lat – straciły za to kontakt z rzeczywistością. Dziś nie wystarczy po prostu powiedzieć: „Nie może być rozmów o Wschodzie bez Polski".

Odpychające gierki

PiS nie ma już rozmachu, jaki jest potrzebny ugrupowaniu chcącemu dokonać zasadniczej zmiany. Jest pogrążony w partyjnych gierkach, które przy bliższym przyjrzeniu odrzucają wielu ludzi chcących spożytkować swoją energię w sprawach publicznych.

Paradoks polega też na tym, że – z jednej strony – bez tych głębokich zmian wymiana władzy nie ma sensu, z drugiej zaś – aby takich zmian dokonać, nie wystarczy wygrać wybory ani nawet stworzyć rząd (to drugie nie jest zresztą pewne nawet w razie zwycięstwa PiS). Trzeba mieć większość bezwzględną, a może nawet konstytucyjną, a także – co nie mniej istotne – legitymację w postaci choćby milczącego wsparcia grupy znacznie przekraczającej własny elektorat. Ani na jedno, ani na drugie PiS nie ma szans. W tej drugiej sprawie zresztą nadal nie jest w stanie przebić szklanego sufitu i wydaje się, że w obecnej konfiguracji wewnętrznej nie będzie do tego nigdy zdolny.

Dzieje się tak między innymi dlatego, że partia Kaczyńskiego nie potrafi znaleźć równowagi pomiędzy chwilowymi i mało konsekwentnymi próbami złagodzenia swojego wizerunku a nieustającym wezwaniem do swego rodzaju rewolucji. Dla części elektoratu jest to atrakcyjne, ale część zdecydowanie odrzuca, nawet jeśli obecna władza nie daje powodów, aby ją szczególnie cenić. Jak niegdyś stwierdził historyk idei Dariusz Gawin – nie da się nieustannie utrzymywać większości narodu w stanie skonfederowania.

W Europie Środkowej dogłębna przebudowa państwa udała się jedynie premierowi Węgier Viktorowi Orbánowi, niezależnie od tego, jak kierunek tej przebudowy oceniamy. Tyle że polityczna droga Orbána była mocno odmienna od tej Kaczyńskiego. Jest na niej zdecydowanie więcej sukcesów oraz – co niezmiernie ważne – całkowite przestrojenie machiny partyjnej w taki sposób, aby Fidesz stał się ugrupowaniem masowym. Wymagało to rozbicia starych struktur blokujących drogi awansu w partii. Kaczyński do takiego kroku nie był i nie będzie zdolny.

Być może trzeba po prostu pogodzić się z tym, że w przewidywalnym czasie Polska pozostanie w swoistym uśpieniu sprzyjającym dalszej pełzającej degeneracji.

Autor jest publicystą tygodnika „W Sieci"

Polityka
Jakie są sukcesy rządu Donalda Tuska? Nowy rzecznik rządu: Punktualność pociągów
Polityka
Sąd: nalot na lubelski klasztor w poszukiwaniu posła Romanowskiego bezzasadny
Polityka
Donald Tusk pytany o wybory prezydenckie. Wyjął konstytucję, zacytował jeden z artykułów
Polityka
Marcin Przydacz o ataku Izraela na Iran: Nikt nie chce być starty z powierzchni ziemi
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Polityka
Ryszard Kalisz: Są tysiące komisji wyborczych, gdzie wyniki odbiegały od sąsiednich komisji