Sobotnia konwencja Platformy przedstawiana była przez polityków partii jako „punkt zwrotny". Takie też hasło wykorzystywali oni na portalach społecznościowych, opisując to wydarzenie.
Jeśli w tej chwili tak wyglądają milowe polityczne kroki PO, to znaczy, że partia jest w kryzysie większym, niż mogłoby się wydawać.
Przede wszystkim na konwencji — wbrew oczekiwaniom — premier Ewa Kopacz nie zaprezentowała nowego programu partii i nie rozliczyła się z rządów PO. W dodatku — wbrew spekulacjom — Kopacz nie pokazała nowych partyjnych twarzy, jeśli nie licząc awansowanych powoli do partyjnej czołówki ministra ds. europejskich Rafała Trzaskowskiego oraz europosła Jarosława Wałęsy.
Posadzenie w pierwszym rzędzie partyjnej konwencji grupki młodych ludzi i zapowiedź wprowadzenia parytetu wieku na listach PO, to tani chwyt. Młodzi z pierwszego rzędu konwencji nie mają w Platformie nic do powiedzenia, stali się partyjnymi kukiełkami pokazywanymi w telewizji. Nawet jeśli partyjni bossowie w terenie wpuszczą ich na listy, to przyznają im szczególny parytet na miejscach niewybieralnych.
Programowe wystąpienie pani premier składało się z trzech zasadniczych elementów. Po pierwsze, Kopacz przeprosiła. „Rządzimy prawie 8 lat i trochę nazbierało się tych błędów. Niektórzy z nas po prostu zawiedli. Przyznaję to, przyznajemy to i przepraszamy. Przepraszamy i z pokorą przyjmujemy każdy głos niezadowolenia i krytyki." — oznajmiła. To jej kolejne w ostatnim czasie przeprosiny. Dwa tygodnie temu przepraszała za aferę taśmową, tydzień temu — za nowego ministra zdrowia. Przeprosiny stają się stają elementem jej polityki. Nawet jeśli czasem rzeczywiście potrzebne, to dewaluują się i budują jej wizerunek jako polityka zagubionego, który nie panuje nad sytuacją.