Ogłaszając dwa miesiące temu start w walce o najwyższy urząd w państwie, były gubernator Florydy Jeb Bush po kilku minutach z angielskiego przeszedł na hiszpański. Mówił prawie bez akcentu: to w znacznym stopniu zasługa jego żony, Kolumbijki Columbii Bush. Syn i brat amerykańskich prezydentów z powodzeniem mógł więc przekonać do swojej kandydatury amerykańskich Latynosów.
Ale dziś z 13-proc. poparciem Bush jest w walce o republikańską nominację daleko w tyle za ekscentrycznym potentatem na rynku nieruchomości Donaldem Trumpem. Ten, jak wynika z najnowszego sondażu CNN, może liczyć w tych prawyborach na 24-procentowe poparcie. I pozostaje absolutnym faworytem.
Tyle że aby zdobyć Biały Dom, Trump będzie musiał zyskać przychylność nie tylko republikanów, ale także większości liczącej już 56 mln osób (18 proc. społeczeństwa) wspólnoty latynoskiej. Waszyngtoński instytut Pew wykazał na przykładzie Florydy, jak dzięki latynoskim głosom Barack Obama dwukrotnie zdobył prezydenturę. Okazuje się bowiem, że w tym stanie Latynosi ostatni raz głosowali na republikanów w 2004 r. Wówczas poparli George'a W. Busha przede wszystkim ze względu na twardą politykę republikanów wobec reżimu Castro, który wielu z nich wygnał z Kuby.
Od tego czasu jednak o stanowisku Latynosów w przemożnym stopniu zaczął decydować stosunek kandydatów do legalizacji emigracji i zabezpieczeń społecznych, bo przytłaczająca większość tej mniejszości to imigranci w pierwszym i drugim pokoleniu z Meksyku.
O tym Trump słyszeć jednak nie chce. W miniony weekend ogłosił najbardziej konserwatywny przynajmniej od dziesięciu lat program walki z imigracją. Magnat chce wydalić 11 mln nielegalnych przyjezdnych. Planuje podnieść ceny wiz dla meksykańskich przedsiębiorców, jeśli prezydent Enrique Pena Nieto nie zgodzi się zapłacić za budowę muru na granicy oddzielającej oba kraje. Trump chce także zmienić amerykańską konstytucję tak, aby urodzone w USA dzieci nielegalnych imigrantów nie miały automatycznego prawa do amerykańskiego obywatelstwa.
– Nie możemy pozwolić na to, aby nadal nas wykorzystywali – powiedział w wywiadzie dla NBC o Meksykanach.
O tym, co sądzą o nim Latynosi, Trump mógł parę dni temu przekonać się w Laredo, teksańskim mieście na granicy z Meksykiem, gdzie ogłosił swoją politykę migracyjną. Reakcja zgromadzonych zaczęła być tak agresywna, że w pewnym momencie ochrona musiała wyprowadzić republikańskiego kandydata z sali. Obawiała się o jego bezpieczeństwo.