Gdy zamykaliśmy to wydanie gazety, w Senacie trwała debata przed głosowaniem nad nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym autorstwa PiS. Gdy wejdzie ona w życie, TK zostanie zablokowany – będzie musiał rozpatrywać skargi w pełnym składzie, w dodatku w kolejności wpływania, nie zaś wedle ich wagi. W ten sposób skargami na ustawy autorstwa PiS Trybunał zajmie się za kilka lat – czyli Jarosław Kaczyński osiągnął swój cel.
Skoro mógł sparaliżować Trybunał tak prostą ustawą, to czemu nie zrobił tego od razu po wyborach? Po co był mu długotrwały konflikt, unieważnianie wyboru sędziów przez PO, wskazanie własnych oraz ignorowanie orzeczeń Trybunału w tej kwestii?
Popularna w politycznym światku teoria tłumaczy to nie tylko chęcią wyraźnego zarysowania podziału na scenie politycznej, co zawsze Kaczyński lubił robić. Awantura o TK miałaby służyć przede wszystkim wyraźnemu podporządkowaniu prezydenta i pani premier. Andrzej Duda i Beata Szydło znaleźli się w ogniu konfliktu, który reżyserował Kaczyński – i musieli grać role dla nich napisane. Prezydent, mimo oporów, zdecydował się zaprzysiąc sędziów wybranych przez PiS w kontrowersyjny sposób. Musiał stanąć po stronie Kaczyńskiego, narażając się na ataki opozycji i zrażając część umiarkowanego elektoratu. Po tej operacji Andrzejowi Dudzie trudno będzie budować umiarkowany wizerunek i dystansować się od PiS.
Z kolei pani premier stała się twarzą operacji opóźniającej publikację orzeczenia Trybunału podważającego wybór pięciu sędziów przez tę partię. Choć Beata Szydło próbuje uciekać do przodu poprzez ofensywę legislacyjną i wizerunkową rządu, to dziś – po wojnie o TK – także postrzegana jest jako polityk, który w kluczowym momencie okazał się niesamodzielny.
Jeśli taki był cel Kaczyńskiego, to go osiągnął. W efekcie wojny o Trybunał ryzyko, że prezydent i premier zaczną flirtować ze środowiskami umiarkowanymi, budując swoją niezależną pozycję, zostało wyeliminowane. W podobny sposób Kaczyński podporządkował sobie polityków w jego środowisku nowych, takich jak wicepremierzy Mateusz Morawiecki oraz Jarosław Gowin. Morawiecki, nadzieja środowisk liberalnych, w pełni przejął retorykę PiS. Gowin zaś wymownie milczy.