Szczegóły owiane są tajemnicą, ale czasu jest coraz mniej. Prezydent ma jednak polityczny mandat do podjęcia prób zażegnania tego sporu – mimo że sam brał w nim udział, a przedstawiciele jego Kancelarii przekonywali, że uważa sprawę za zamkniętą.
Im bliżej Trybunał jest podjęcia decyzji dotyczącej przegłosowanej przez PiS nowelizacji ustawy o TK, tym poważniejsze wydaje się ryzyko kryzysu konstytucyjnego. Wydanie przez Trybunał orzeczenia w tej sprawie oznaczałoby bowiem, że sędziowie na kilka sposobów złamaliby ustawę o TK, która już weszła w życie.
Po pierwsze, nowa ustawa powinna zostać oceniona przez 13 sędziów, prezes Trybunału dopuścił zaś do orzekania wyłącznie 12. Po drugie, ustawa mówi o minimalnym okresie, po którym TK może rozpatrzyć daną skargę. Po trzecie wreszcie, nowe przepisy nakazują mu orzekać o sprawach w kolejności zgłoszeń. To zaś oznacza, że ustawa PiS powinna trafić na koniec liczącej ponad 150 spraw kolejki. PiS zapowiedział już, że nie uzna wyroku wydanego z takim naruszeniem prawa.
Z drugiej strony opozycja i duża część prawników twierdzi, że prawo złamał prezydent, nie przyjmując ślubowania od sędziów powołanych jeszcze przez Platformę Obywatelską i podpisał budzącą wątpliwości nowelizację PiS.
Rozumowanie polityków z otoczenia głowy państwa jest z kolei takie: to Trybunał pierwszy złamał prawo, ponieważ orzeczenie z 3 grudnia – jak już wcześniej mówił Jarosław Kaczyński i jak pisała Beata Kempa w liście do prezesa Andrzeja Rzeplińskiego – zostało wydane w niepełnym składzie. Stwierdzenie zawarte w tamtym orzeczeniu, że Duda powinien zaprzysiąc tych trzech sędziów bez zwłoki, również jest zatem wadliwe. Podpisując ustawę, prezydent bierze na siebie zaś polityczne ryzyko z nią związane.