Stabilność Włoch zasadza się dziś na jednym człowieku, Mario Draghim?
Tak i nie. Włochy to bardzo dziwny kraj. Ma niezwykle silną gospodarkę, przemysł, koncerny sprzedające produkty na całym świcie. Ale jednocześnie jest obarczony wyjątkowo niewydolnym systemem politycznym. To klucz do zrozumienia obecnego kryzysu. Ten układ zaczął nam ciążyć szczególnie mocno po 1992 r., gdy dotychczasowa, skorumpowana klasa polityczna musiała odejść. Od tamtej pory przeprowadzono jeszcze dwie, trzy takie czystki. I dziś nie mamy właściwie żadnego polityka, który miałby predyspozycje do kierowania krajem. Nie ma mężów stanu! Z pewnością nie jest nim przywódca Ligi Matteo Salvini, stojąca na czele Braci Włochów (FdI) Georgia Meloni czy lider Ruchu Pięciu Gwiazd (M5S) Giuseppe Conte. Ten ostatni, wymuszając w ten weekend na ministrach należących do jego partii opuszczenie ekipy Draghiego, chce, aby rząd jedności narodowej ostatecznie upadł. Ale nie uratuje to jego ugrupowania, które choć w wyborach w 2018 r. otrzymało 34 proc., teraz nie dostanie więcej niż 7 proc.
Draghi to nie jest polityk wielkiego formatu?
Czytaj więcej
Premier Mario Draghi zrezygnował, gdy koalicyjny Ruch Pięciu Gwiazd odmówił głosowania nad wotum...
To w ogóle nie jest polityk. Ma bardzo jasną wizję miejsca Włoch we wspólnocie atlanckiej, w Unii. Wie, jak uzdrowić finanse publiczne. Rozumie, jak wielkie zagrożenie stanowią Chiny i Rosja. Ale nie czuje, że w pewnych sytuacjach trzeba iść na kompromis. Kiedy więc Ruch Pięciu Gwiazd zbojkotował w ten czwartek głosowanie w Senacie, Draghi poszedł do prezydenta Sergio Mattarelli i bardzo twardo postawił sprawę swojej dymisji. Wiem ze swoich źródeł, że Mattarella musiał go długo przekonywać, aby odłożył ostateczne rozstrzygnięcie do środy i wysondował, czy ma jeszcze większość parlamentarną.