Kanclerz Scholz zapewnia, że Niemcy dysponować będą w przyszłości „największą konwencjonalną armią w Europie”. Daty nie podaje. Berlin deklaruje, że gotowych do udziału w siłach szybkiego reagowania NATO będzie 15 tys. żołnierzy Bundeswehry, wyposażonych w 65 samolotów i 20 okrętów. Prócz tego niemiecka grupa bojowa na Litwie, licząca do niedawna 1000 żołnierzy, ma zostać wzmocniona na tyle, aby w sytuacji nadzwyczajnej było możliwe utworzenie tam brygady złożonej z 3,5 tys. żołnierzy.

To niezwykle ambitne plany kraju, którego siły zbrojne nazywane były nierzadko w mediach armią niedostatku. Brakowało nie tylko broni, ale i chętnych do służby wojskowej, nie mówiąc już o pieniądzach. Sporą część funduszy pochłaniały zagraniczne misje, co uniemożliwiało jakąkolwiek transformację armii.

Bundeswehra liczy obecnie 183 tys. żołnierzy. To niemal trzy razy mniej niż w chwili zjednoczenia Niemiec w 1990 r. Wtedy wydatki na obronę przekraczały 2,4 proc. PKB. W relacji do PKB były dwa razy mniejsze w chwili aneksji Krymu. Dopiero po tym fakcie wydatki na armię wzrosły z 30 mld euro do ponad 50 mld. W najbliższych latach mają wynosić 70–80 mld rocznie. Przewyższą więc sumy przeznaczane na ten cel przez Francję czy Wielką Brytanię. I to znacznie, jeżeli doliczyć 100 mld euro specjalnego funduszu z przeznaczeniem na dozbrojenie armii.

Lwia część tych środków, 40,9 mld euro, pójść ma na modernizację lotnictwa, w tym zastąpienie wysłużonych samolotów Tornado nowoczesnymi F-35, zdolnymi do przenoszenia broni nuklearnej. Do tego dochodzi zakup 60 ciężkich helikopterów transportowych Chinook. Do 2027 r. powstać ma przy współpracy z Francją i Hiszpanią system bojowy, w skład którego obok samolotu szóstej generacji mają wchodzić również współpracujące z nim bezzałogowce. Planowany jest zakup samolotów Eurofighter do prowadzenia wojny elektronicznej. Niemal 20 mld euro pochłonąć ma rozbudowa marynarki.