Premier Mark Rutte gra ostro. Odmówił wjazdu szefowi tureckiej dyplomacji Mevlutowi Cavusoglu, a gdy okazało się, że do kraju potajemnie wjechała minister ds. rodziny Fatma Kaya, zabronił jej wejścia do tureckiego konsulatu i kazał policji odwieźć na niemiecką granicę. Cavusoglu i Faya mieli wziąć udział w wiecach poparcia dla zmiany konstytucji forsowanej przez prezydenta Recepa Erdogana. W Holandii mieszka około 400 tys. Turków.
– Rutte na tej strategii sporo skorzysta, bo pokaże, że potrafi twardo bronić interesów Holandii w konflikcie międzynarodowym – mówi agencji Bloomberg Sarah de Lange, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie w Amsterdamie.
Ale jeszcze więcej może skorzystać Wilders i jego Partia Wolności (PVV). W ostatnich tygodniach straciła ona pierwszą pozycję w sondażach na rzecz liberałów Rutte. Teraz jednak może to się zmienić, bo uwagę społeczeństwa znów przykuł najważniejszy punkt programu PVV: niezdolność imigrantów do integracji z holenderskim społeczeństwem, ich znacznie silniejsze przywiązanie do kraju pochodzenia niż nowej ojczyzny. O tym świadczą emocjonalne zgromadzenia Turków protestujących na ulicach holenderskich miast przeciwko decyzjom Ruttego.
W ostatnim przed kryzysem z Ankarą sondażu PVV miała otrzymać 22 deputowanych w 150-osobowej izbie niższej holenderskiego parlamentu. Liberałowie mogliby liczyć na 24 deputowanych, chadecy także mieliby 22 posłów, Zieloni 20, a liberałowie z ugrupowania D66 – 17. Jeszcze na początku roku Partia Wolności mogła liczyć nawet na 12 deputowanych więcej od liberałów Marka Rutte.
W każdym przypadku wiadomo jednak, że Wilders nie dojdzie do władzy, bo żadne ugrupowanie nie chce z nim zawrzeć koalicji. Istotny jest jednak symbol. Wygrana PVV może doprowadzić do korzystnej dla ruchów populistycznych dynamiki we Francji, gdzie wybory prezydenckie odbędą się miesiąc później. Kluczowe wybory parlamentarne czekają także w tym roku Niemców i być może Włochów.