Miliarder jest pierwszym prezydentem USA, który po ustanowieniu Chińskiej Republiki Ludowej w 1949 r. został w środę przyjęty w Zakazanym Mieście, przez 500 lat siedzibie cesarzy Państwa Środka. W ten sposób Xi Jinping odwdzięcza się za gościnę w luksusowej rezydencji Donalda Trumpa w Mar-a-Lago na Florydzie w kwietniu.
– To jest „wizyta państwowa plus” – mówi Wang Yi, szef chińskiej dyplomacji, o niezwykłym protokole, który zastosowano na cześć amerykańskiego gościa.
Ale nie ma już śladu po uniżeniu, z jakim poprzednicy Xi Jinpinga przyjmowali przywódców Ameryki. Przeciwnie, gdy obaj przywódcy w towarzystwie małżonek zwiedzali cesarskie pałace, a potem przysłuchiwali się klasycznej chińskiej operze, to Xi trzymał ręce w kieszeniach doskonale skrojonego, popielatawego palta, podczas gdy dłonie Trumpa spoczywały na kantach spodni. A w czasie spotkania z chińskim przywódcą Amerykanin pokazał film ze swoją wnuczką Arabellą śpiewającą po mandaryńsku.
– Trudno powiedzieć, kto jest petentem w tandemie Trump – Xi. To raczej duet liderów o porównywalnych wpływach – mówi „Rz” sir David Warren, w latach 2008–2012 ambasador Wielkiej Brytanii w Japonii, a dziś znawca Azji Południowo-Wschodniej.
„The Economist” uznał wręcz, że to Xi jest najpotężniejszym człowiekiem na Ziemi. Bo choć nominalnie chińska gospodarka (11,3 bln USD) wciąż ustępuje amerykańskiej (18,6 mld USD), to już zdecydowanie ją przewyższa (23,1 bln USD do 19,3 bln USD), gdy uwzględnić realną moc nabywczą walut narodowych. Przede wszystkim jednak chiński przywódca wyszedł po zakończonym dwa tygodnie temu zjeździe KPCh z władzą porównywalną tylko z tą, którą miał Mao. Trump ma natomiast najniższe (37 proc.) poparcie wśród amerykańskich prezydentów, prowadzone zaś przez specjalnego prokuratora Roberta Mullera śledztwo w sprawie powiązań Białego Domu z Rosją niebezpiecznie się zacieśnia wokół prezydenta i teoretycznie może nawet doprowadzić do jego impeachmentu.