– Teraz mamy rozwiązane ręce i możemy działać, jak tylko chcemy – oświadczył senator Władimir Dżabarow.
Tylko nikt nie wie jak. – Jakieś konsultacje powiedzmy z Chinami, może z Indiami, z naszymi sojusznikami z ODKB (poradziecka Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – red.), Nikaraguą, Wenezuelą, Kubą – zastanawiał się.
Bazy, rakiety, broń
Deputowani i senatorzy znów zaczęli rozważać utworzenie rosyjskich baz wojskowych w Ameryce Łacińskiej. Ale od razu ostrzeżono ich, że nic z tego nie będzie. – Nic nie możemy u nich rozmieszczać, nawet jeśli już tam byliśmy, jak na Kubie. Po prostu dlatego, że musimy uwzględniać ich narodowe interesy (...) a obecnie dążą oni do normalizacji stosunków z USA – tłumaczył rozemocjonowanym politykom były prezydent i premier Dmitrij Miedwiediew. Niespodziewanie wychynął on z politycznego niebytu (obecnie jest tylko zastępcą sekretarza kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa), by mitygować elitę polityczną Moskwy.
Formalnie Miedwiediew jest też liderem rządzącej partii Jedna Rosja, ale chyba nikt z partyjnych kolegów nie konsultował z nim zgłoszonego w parlamencie pomysłu dostarczania broni separatystom w Doniecku i Ługańsku.
Czytaj więcej
Klamka zapadła. Ameryka nie odda Rosji po dobroci jej dawnej strefy wpływów. Kreml musi teraz zdecydować, czy siłą odtwarzać ostatnie imperium kolonialne Europy.