Prezydent Duda w czasie wystąpienia nawiązywał m.in. do aktualnej sytuacji politycznej oraz sporu o Sąd Najwyższy. - Wierzę w to głęboko, że większość mieszkańców Gdyni jest oburzona, że do dzisiaj w Sądzie Najwyższym orzekają ludzie, którzy w stanie wojennym wydawali wyroki na podziemie, są i to zostało udowodnione - mówił m.in. prezydent.

Prof. Nałęcz zwrócił uwagę, jak na przemówienie prezydenta zareagowała jego żona, Agata Kornhauser-Duda, z zawodu również nauczycielka. - Po każdym jej ruchu było widać, że widzi niestosowność tej sytuacji, bo to było bardzo niestosowne - stwierdził były doradca prezydenta Komorowskiego, który nawiązywał m.in. do momentu, w którym pierwsza dama chwyta prezydenta za łokieć.

- Prezydent ma niestety tę niedobrą cechę człowieka życia publicznego: zapala się w każdej sytuacji i traci jakikolwiek umiar i zapomniał chyba, gdzie jest - podkreślił prof. Nałęcz. Ubolewał też, że w zaistniałej sytuacji "młodzież sytuacji sensowniej się wypowiadała w komentarzach niż prezydent Rzeczypospolitej - dodał historyk".

W ocenie prof. Nałęcza prezydent Duda "postanowił urządzić pewien pokaz, spektakl, jakim jest wojownikiem". Tymczasem, jak dodał, "w relacjach z młodzieżą trzeba być przede wszystkim wychowawcą', a Duda był "antywychowacą".

Powodem, dla którego prezydent Duda zaczął mówić w Gdyni o sytuacji w SN była trwając przed szkoła demonstracja przeciwników obozu rządzącego, którzy krzyczeli m.in. "Konstytucja".