W partii Janusza Piechocińskiego na poważnie rozpoczęły się rozważania, czy nie zrezygnować z wystawienia kandydata na prezydenta w przyszłorocznych wyborach.
Działacze nie chcą, by spektakularny sukces w wyborach samorządowych został przesłonięty przez marny wynik w wyborach prezydenckich. – Nie jest łatwo stać na scenie i ogłaszać niespełna dwuprocentowy wynik naszego kandydata, a taka rola przypadła mi w udziale w poprzednich wyborach prezydenckich – tłumaczy te dylematy wiceprezes PSL, minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz.
Dyskusję nad poparciem Bronisława Komorowskiego w przyszłorocznych wyborach prezydenckich otworzył Eugeniusz Kłopotek, który kilka dni temu oświadczył, że taki wariant trzeba brać poważnie pod uwagę. Według niektórych działaczy wystąpienie Kłopotka oznacza, że ten pogląd zyskuje w PSL coraz więcej zwolenników.
Jeszcze niedawno dominowało przekonanie, że Janusz Piechociński, czy mu się to podoba czy nie, powinien startować w wyborach prezydenckich. Jednak wówczas nikt nawet nie przypuszczał, że wybory samorządowe zakończą się takim sukcesem. Partia z ponad 23-proc. poparciem może dzisiaj śmiało mówić o dołączeniu do politycznej czołówki, skoro dwie największe partie, PO i PiS, zdobyły po ok. 26 proc. poparcia.
I ten przekaz mógłby być istotnym paliwem w przyszłorocznych wyborach do parlamentu pod warunkiem, że partia nie wystawi własnego kandydata na urząd prezydenta. Bo gdyby to zrobiła, a jej kandydat zdobył tyle głosów, co zwykle, cała narracja o ogromnym wzmocnieniu PSL ległaby w gruzach.