Reklama

Rolnicy żądają więcej

Pomoc dla nieubezpieczonych ma być o połowę mniejsza niż dla tych z ubezpieczeniem. – Nie przyjmiemy jej – zapowiada szef kółek rolniczych.

Aktualizacja: 26.08.2015 17:51 Publikacja: 25.08.2015 21:00

Susza zniszczyła całe połacie upraw, tak jak to pole kukurydzy w podkarpackim Dębnie

Susza zniszczyła całe połacie upraw, tak jak to pole kukurydzy w podkarpackim Dębnie

Foto: Fotorzepa/Darek Delmanowicz

Rząd przedstawił we wtorek założenia programu pomocy dla rolników, których uprawy ucierpiały z powodu suszy. Oprócz standardowych rozwiązań – takich jak preferencyjne kredyty, przesunięcia terminu zapłaty należności wobec KRUS, Agencji Rynku Rolnego czy ulga w podatku rolnym – będzie też bezpośrednia, bezzwrotna pomoc. Budżet ma wyłożyć na ten cel co najmniej 488 mln zł.

To właśnie tych bezzwrotnych dopłat najbardziej rolnicy oczekiwali, ale ich zdaniem rządowa propozycja jest rozczarowująca. – To symulowanie pomocy, nie przyjmiemy jej, będziemy protestować i walczyć o zmiany – mówi „Rzeczpospolitej" Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych.

Rządowe plany przewidują bowiem, że wartość pomocy na jeden hektar upraw dla sadów i krzewów owocowych to 800 zł, dla pozostałych upraw – 400 zł. – Pełna dopłata dotyczy gospodarstw, które ubezpieczyły się chociaż od jednego ryzyka pogodowego. W pozostałych przypadkach będzie to o 50 proc. mniej – podkreślał na konferencji po posiedzeniu rządu minister rolnictwa Marek Sawicki.

– Niech rząd nie oszukuje ludzi, wiadomo, że prawie nikt z rolników się nie ubezpiecza. Dopłaty dla większości wyniosą więc nie 400–800 zł, co byłoby kwotą do zaakceptowania, ale 200–400 zł – wytyka Serafin.

Jak wynika z danych Ministerstwa Rolnictwa, które oferuje dopłaty do składek ubezpieczeniowych (50 proc.), w tym roku wykupiono niespełna 80 tys. polis od zjawisk pogodowych (w tym 86 od następstw suszy). Komercyjnie nikt się ubezpiecza, bo – jak wyjaśniał Sawicki – stawki są zbyt wysokie (np. 16 proc. wartości zbiorów).

W Polsce mamy ok. 1,39 mln rolników indywidualnych, prosta kalkulacja pokazuje, że rządowa pomoc w pełnym wymiarze trafi do niewielkiego ich odsetka.

Reklama
Reklama

Sawicki wyjaśniał we wtorek, że ograniczenie wartości pomocy dla nieubezpieczonych wymuszają przede wszystkim przepisy unijne.

Dopłaty, o które można się starać od 10 września, dostępne będą w przypadku co najmniej 30-proc. strat w uprawach (w porównaniu z wartością średnich dochodów w okresie trzech lat lub pięciu lat po wyłączeniu najlepszego i najgorszego roku). Na razie trudno oszacować, ile gospodarstw rolnych skorzysta z tej pomocy, bo szacowanie strat – czynią to specjalne komisje – wciąż trwa.

Skala zniszczeń może być jednak bardzo duża. Jak wynika z raportu Instytutu Upraw, Nawożenia i Gleboznawstwa, suszą dotkniętych jest 14 grup gatunków roślin (w tym krzewy i drzewa owocowe, ziemniaki, warzywa gruntowe, buraki, kukurydza czy zboża) w 90 proc. gmin w Polsce. Najgorzej jest na Lubelszczyźnie, Mazowszu, Podlasiu, w Świętokrzyskiem, Łódzkiem, Dolnośląskiem i Opolskiem.

Polityczni oponenci rządu też krytykują przedstawiony program. – Za późno, za mało – komentuje Cezary Olejniczak, poseł SLD. – Już wcześniej apelowałem, by jak najszybciej powołać komisje do szacowania strat, jeszcze przed zbiorami, by rolnicy mogli otrzymać realną pomoc. Wtedy jednak wojewodowie byli na urlopach – przypomina.

– Jednym z większych problemów, które zgłaszają rolnicy, jest sposób szacowania strat. Największe obawy mają producenci mleka, bo dochody z jego sprzedaży sprawiają, że nie osiągną pułapu 30 proc. strat, a tym samym nie będą się kwalifikować do żadnej pomocy – zauważa Krzysztof Jurgiel, były minister rolnictwa, poseł PiS.

Za kilka miesięcy na problem ubytków w zasobach pasz natkną się hodowcy bydła, ale ich program także nie obejmie. – Oferowana przez rząd pomoc nie zrekompensuje na pewno strat rolników. Może jedynie wystarczyć na pokrycie pewnych kosztów – dodaje Jurgiel.

Reklama
Reklama

– Sposób szacowania strat i progów jest już archaiczny – wtóruje mu Olejniczak.

Zgodnie z oczekiwaniami rząd nie wprowadził stanu klęski żywiołowej, czego domagały się np. kółka rolnicze. Oznaczałoby to przełożenie jesiennych wyborów parlamentarnych i referendum zaplanowanego na 6 września. W czasie trwania stanu nadzwyczajnego i w ciągu 90 dni po jego odwołaniu nie przeprowadza się bowiem wyborów ani ogólnokrajowych referendów.

– Stan klęski nie sprawiłby, że spadłby deszcz pieniędzy dla rolników, nie zmieniłoby to nic w kwestii pomocy dla nich. A powodów do ogłoszenia stanu wyjątkowego, np. braków w zaopatrzeniu w żywność, nie ma – tłumaczył Sawicki.

Krzysztof Jurgiel zgadza się, że nie ma konieczności ogłaszania stanu klęski. Zauważa jednak, że minister rolnictwa powinien mieć w szufladzie wcześniej przygotowany program pomocy dla rolników, uruchamiany od razu, gdy pojawia się susza.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Polityka
„Polityczne Michałki”: Rosyjskie drony, kryzys Szymona Hołowni i polityczne manewry Konfederacji
Polityka
Jarosław Kaczyński komentuje słowa Donalda Trumpa. „Ja uważam inaczej”
Polityka
Donald Trump mówi o „pomyłce”. Prezydent USA usłyszał wiele głosów sprzeciwu, nie tylko z Polski
Polityka
Donald Tusk: Jeszcze dziś decyzje NATO ws. wschodniej flanki. Działania Rosji to nie pomyłki
Reklama
Reklama