100 tysięcy podpisów, konieczne do zarejestrowania kandydata w wyborach, ze wszystkich pretendentów opozycyjnych zebrała jedynie Tacciana Karatkiewicz, która reprezentuje kampanię społeczną „Mów prawdę". Wiele wskazuje na to, że będzie jedyną niezależną konkurentką Aleksandra Łukaszenki w zaplanowanych na 11 października wyborach. Nie będzie miała jednak poparcia opozycji.
Gdy ponad tydzień temu Łukaszenko uwolnił sześciu więźniów politycznych, w białoruskim demokratycznym środowisku doszło do rozłamu. Liderzy, w tym uwolniony kandydat na prezydenta z poprzednich wyborów Mikoła Statkiewicz, postanowili bojkotować wybory i zaapelowali do Karatkiewicz, by zrezygnowała z udziału w „reżyserowanym przez Łukaszenkę spektaklu".
– Stawiamy na pokojowe zmiany w naszym kraju i liczymy na drugą turę wyborów. Później będziemy szykowali się do wyborów parlamentarnych – mówiła niedawno „Rz" Tacciana Karatkiewicz.
W podobny sposób odpowiedziała opozycyjnym liderom: że nie zrezygnuje z kampanii, którą rozpoczęła. Z powodu wiary Karatkiewicz w rzetelność wyborów opozycyjne środowiska okrzyknęły ją „współpracowniczką reżimu". Poparcie dla niej wycofała najstarsza opozycyjna partia Białoruski Front Ludowy. Pretendentce zarzucono, że w zbieraniu podpisów jej sztabowi pomogła Centralna Komisja Wyborcza. Podobne oskarżenia padły pod adresem kilku innych kandydatów, którzy od lat odgrywają rolę statystów na białoruskich wyborach.
– „Mów prawdę" to jedyne opozycyjne ugrupowanie na Białorusi, które udaje, że są wybory w tym kraju i że jest demokracja. Mamy duże wątpliwości, czy nie zdecydowało się na kolaborację z reżimem – mówi „Rz" Paweł Siewiaryniec, były więzień polityczny i jeden z liderów opozycji.