Wniosek ma być złożony w piątek. Lider PO zapowiada co prawda, że jest „naturalnym i głównym kandydatem" swojej partii na nowego premiera, ale nieoficjalnie wiadomo, że występowanie w tej roli całkiem mu się politycznie nie opłaca. – On jest szefem klubu i szefem partii – mówi „Rzeczpospolitej" jeden z posłów PO. – A wiadomo przecież, że wniosek upadnie – arytmetyka jest nieubłagana. Po co się narażać na przegraną?
Zdaniem naszego rozmówcy z PO najważniejsza będzie sama debata polityczna, w której Schetyna zabierze głos jako szef klubu, prezentując wniosek. Szkopuł w tym, że jak się dowiadujemy, do tej pory nie zapadła ostateczna decyzja, czyje nazwisko się w nim znajdzie jako propozycja PO na szefa Rady Ministrów. Sam Grzegorz Schetyna przyznaje, że jest „parę scenariuszy i parę propozycji", ale nie chce zdradzić, z kim toczą się rozmowy.
Dlatego PO przez ostatnie dni intensywnie poszukuje „poważnego kandydata". A jej lider zapowiada, że Platforma będzie rozmawiała ze wszystkimi ugrupowaniami opozycyjnymi o poparciu dla swojego wniosku.
Rozmowy się jednak ślimaczą, mało kto ma bowiem ochotę na powtórkę roli „premiera z tabletu", w której występował obecny wicepremier prof. Piotr Gliński. W 2013 roku jego kandydaturę z sejmowej mównicy „przy użyciu sprzętu komputerowego" przedstawiał prezes Jarosław Kaczyński, co wzbudziło kpiny PO. Partia Schetyny za nic nie chce popełnić teraz podobnego błędu.
– Chodzi o to, żeby to był „poważny kandydat" – tłumaczy „Rzeczpospolitej" posłanka o długim stażu w Sejmie. – Co by było, gdyby komuś omsknęła się ręka przy głosowaniu i taki „papierowy" kandydat zostałby wybrany?