Przywódcy partyjni dali jednak prezydentowi czas do poniedziałku, by sam podał się do dymisji. Jednocześnie wyrzucili z ZANU-PF ambitną żonę przywódcy Grace, która stała na czele organizacji kobiecej.
- Niech starzec zrezygnuje i idzie do domu – powiedział jeden z manifestantów w stolicy kraju. W sobotę w Harare odbyły się kilkudziesięciotysięczne manifestacje z żądaniem ustąpienia prezydenta. W niedzielę na wieść o decyzji partyjnego gremium na ulicach zaczęli się zbierać świętujący mieszkańcy miasta.
93-letni szef państwa (rządzący Zimbabwe od 47 lat) sam domagał się wyroku partii, na której czele stał. Ale po otrzymaniu ultimatum zamilkł zaskoczony i nie wiadomo, jaką decyzję teraz podejmie.
Pięć dni wcześniej dowódcy armii wyprowadzili żołnierzy na ulice stolicy kraju, domagając się zakończenia czystek w partii. W ciągu wcześniejszego tygodnia usunięto z niej kilkudziesięciu polityków blisko związanych z armią. Wszyscy oni – i wojskowi, i dymisjonowani partyjni – należą do jednego kręgu towarzyskiego: w latach 70. ubiegłego wieku walczyli z władzą białych w Rodezji (dzisiejszym Zimbabwe). Po zdobyciu niepodległości rozdzielili między sobą władzę i bogactwa kraju, który ma ogromne złoża platyny, złota i diamentów.
Ich niekwestionowanym przywódcą przez 37 lat pozostawał Robert Mugabe, dowódca antykolonizatorskiej partyzantki i lider socjalistycznej partii ZANU-PF. Ale od trzech lat zaczęło się coś psuć w stosunkach starzejącej się kasty przywódców. Powodem była młodsza o czterdzieści lat od prezydenta żona Grace Mugabe. Od 2012 roku uporczywie powtarzały się plotki, że chce objąć stanowisko wiceprezydenta kraju. Przy starym i schorowanym prezydencie byłaby pierwszą osobą do ewentualnego odziedziczenia władzy po nim. Intrygami doprowadziła do zdymisjonowania dwóch kolejnych wiceprezydentów, ostatniego 9 listopada.