Latanie samolotem narzuca limity ilościowe, można je ominąć, każąc sobie wysłać paczkę do domu. Sprawdzone, sam tak robiłem w Hiszpanii i Portugalii. Ale można też jechać autem i ja mam wtedy zasadę – przewożę wino tylko, jeśli wracam jednego dnia, bez postojów i ryzyka, że mi się zagrzeje. Po wstępie zostają więc dwa pytania: co kupować oraz gdzie kupować?
Bez względu na budżet, jakim dysponujemy, jedna zasada jest uniwersalna – nie kupujemy win najtańszych. Tak, wiem, wino w Portugalii tańsze niż mleko, aż żal nie kupić, i jak tu się oprzeć? Ano oprzeć się. To tanie winko stołowe, które było tak dobre w chorwackiej knajpce, w domu tak nie smakuje. Nie te okoliczności przyrody, nie ten nastrój, nie to jedzenie. Naprawdę nie warto.
To co kupować? Po pierwsze, kupujemy wina lokalne, czyli w Apulii nie kupujemy chianti ani amarone, bo włoskie, lecz wina apulijskie. Mało tego, szukamy win jeszcze bardziej lokalnych, z okolicy. Po drugie, pytamy tubylców – oni wiedzą nie tylko gdzie, ale i co kupić. Po trzecie, kupujemy nieznane – nowe apelacje, nowe szczepy, nowi producenci pokażą nam wina, o jakich nie śniliśmy.
Ba, tylko gdzie to kupować? Zacznijmy od tego, gdzie ich na pewno nie kupujemy. Otóż nigdy, przenigdy nie kupujemy „barolo w dobrej cenie" na ostatniej stacji benzynowej we Włoszech! Żadne cuda tego świata nie są nas w stanie skusić, by nabyć fajne bordeaux w sklepie z pamiątkami! Omijamy szerokim łukiem podejrzane sklepiki dla turystów. Choćby darmo dawali, nie bierzemy.
To gdzie? Oczywista wydaje się odpowiedź – u producenta, będzie taniej. Prawda i fałsz w jednym. U producenta kupujemy, jeśli mieliśmy okazję wina degustować i nam smakowały, czasem jednak warto zajrzeć do lokalnego sklepu winiarskiego, w którym obowiązują ceny producenta, a sprzedawca doradzi, co brać. Jeśli znamy producenta i wino, można poszukać w lokalnym supermarkecie, zdarzają się okazje. I już. Życzę miłych i upojnych wakacji, a za tydzień podpowiem, dokąd na nie jechać.