Mowa nie tylko o Hołowni, który za swoją uznał agendę dialogu, porozumienia, zasypywania podziałów, ale także o części katolików, którzy za swoją, by nie powiedzieć za jedynie katolicką, przyjęli agendę politycznych ugrupowań. Jedni – Prawa i Sprawiedliwości, z naciskiem na walkę z układem, nawet za cenę rezygnacji z obrony życia, inni – Konfederacji, która za katolickie uznaje postawy wykluczające migracje czy promujące budowę państwa i społeczeństwa monoetnicznego, co za katolickie trudno uznać. Istotne pozostaje pytanie, dlaczego wciąż nie udało się – ponad podziałami politycznymi – zbudować agendy tematycznej, która wspólna byłaby dla wszystkich wierzących katolików (a mam wrażenie, że szerzej dla ogromnej większości ludzi wierzących, niezależnie od tego, czy są protestantami, prawosławnymi, Żydami czy muzułmanami)? Dlaczego uznajemy, że świeckie ideologie, kierunki polityczne są ważniejsze niż kilka fundamentalnych kwestii, które mogą i powinny łączyć wierzących?