Parker wymyślił Spensera w 1973 roku. Zrobił z niego prywatnego detektywa w stylu znanym z powieści Raymonda Chandlera. Wygadanego twardziela o złotym sercu, wiernego jak pies, ale też nieco cynicznego. Dał mu przeszłość wojskową, w tym udział w wojnie koreańskiej, a także doświadczenie wyniesione z bokserskich ringów. Dzięki swoim umiejętnościom Spenser odnajdywał winnych morderstw, kradzieży i oszustw. Znał Boston jak własną kieszeń i zawsze wiedział, do kogo uderzyć po niezbędne informacje.
Do swojej śmierci w 2010 r. Parker napisał 40 tomów. Po nim pałeczkę przejął Ace Atkins, dziennikarz nominowany niegdyś do nagrody Pulitzera. Jak dotąd stworzył osiem powieści, a tę zatytułowaną „Wonderland" zdecydowały się kupić władze Netflixa. Główną rolę od początku miał zagrać Mark Wahlberg. Aktor jest w odpowiednim wieku, w dodatku zna Boston nie gorzej od Spensera. Wychował się na osiedlu Jones Hill, które zresztą pojawia się w filmie. Nic dziwnego, że pomagał reżyserowi w doborze plenerów, a przez plan zdjęciowy przewinęło się kilku jego dawnych kumpli w roli statystów.
Scenarzysta tekst powieści potraktował bardzo swobodnie. Wiele scen czy nawet całych wątków zmienił, a znaczną część dialogów napisał na nowo. Nie zawsze z dobrym rezultatem. W „Śledztwie Spensera" bohater zaczyna swoją karierę jako policjant i szybko ją też kończy. Rzuca się na przełożonego, który katuje swoją żonę, i w efekcie trafia na pięć lat do więzienia. W dniu, w którym opuszcza zakład, ów policjant ginie i Spenser automatycznie staje się jednym z podejrzanych. Razem ze swoim współlokatorem, potężnym bokserem amatorem Hawkiem, postanawia przyjrzeć się sprawie. I tak właśnie trafia na trop poważnej afery.
Od początku widać, że główny bohater jest innym detektywem niż najsłynniejsze policyjne wygi współczesnego kina. Nie ma chodów w służbach ani pieniędzy, które pozwoliłyby mu prowadzić profesjonalne śledztwo. W dobie badań DNA i szczegółowej analizy miejsca zbrodni Spenser musi zdać się na intuicję. No i sięgnąć po tradycyjne metody prowadzenia dochodzenia, zwłaszcza zadawanie pytań odpowiednim ludziom, wielogodzinne obserwowanie podejrzanych, a niekiedy dość brutalne wyciąganie z nich informacji. Może dlatego niechętnie dowcipkuje. Częściej przemyca subtelne aluzje, które nie zawsze są dla widza oczywiste. Stąd nieporozumieniem jest traktowanie „Śledztwa Spensera" jako komedii.