Jedziemy do Tarcalu pod Tokajem, gdzie od dekady działa niewielka, biodynamiczna winnica Basilicus. Założył ją gość od IT, kupił niespełna osiem hektarów, prowadzą to profesjonaliści, a wina są zaskakujące. Zaskakujący jest również pomysł na biznes – otóż 95 proc. produkcji sprzedają na miejscu podczas darmowych degustacji. Zapraszają gości z luksusowego hotelu na degustację pewni, że budapeszteńskie mieszczuchy i tak wymiękną, i kupią wino. Kupują kartonami.
Moją osobę zagnały tam okrzyki zachwytu kolegów z branży nad winami wytrawnymi. Tu zresztą branżowcy są zgodni z naddunajskim ludem, który je sobie upodobał. Furminty z wszystkich posiadłości, urocze, niedrogie sargomuskotaly, czyli muszkat o uroczym bukiecie, wreszcie niosące powiew lipcowego wieczoru harslevelu – wszystko rozchodzi się jak świeże bułeczki. „Wytrawne wina sprzedają się świetnie, słodkie robimy, bo je kochamy, i taka jest tradycja tokaju" – usłyszałem i zdębiałem. Raz, że tokaj to od wieków głównie wina słodkie, dwa, że te z Basilicusa to klasa sama dla siebie, jakże więc można ich nie kupować?!