Niedawno urządziłem sobie kilka wieczorów filmowych i stwierdzam z całą mocą, że oprócz skądinąd zrozumiałej słabości do niewybrednych żartów i seksu, popkultura wykazuje niezdrową fascynację różnego rodzaju przemocą, której symulacje nagminnie przekraczają granice dobrego smaku, a nawet zwykłej przyzwoitości. Większość współczesnych filmów, a już z pewnością większość gier komputerowych, bazuje na zauroczeniu Thanatosem, a ich bohaterowie zdecydowanie nie zajmują się myśleniem, ale zabijaniem potworów, kosmitów, dinozaurów and last but not least swoich bliźnich, w przerwach na przeładowanie broni ucinając sobie romanse na miarę szesnastolatków.O ile zabawa w wojnę zdaje się być mniej więcej naturalną potrzebą małych i dorastających chłopców, o tyle sprowadzenie wszystkich potrzeb tychże chłopców do symulacji działań wojennych lub policyjno-gangsterskich jest już niebezpieczną przesadą. Umysły dzieci i młodzieży, nieposiadające odpowiednio wykształconych zdolności krytycznych, mogą bowiem nabrać niebezpiecznego przekonania, że życie dorosłe jest czymś w rodzaju wojny wszystkich przeciw wszystkim. Przekonanie to jednych może wpędzić w depresję, drugich zarazić bezmyślnym cynizmem, jeszcze innych zaś doprowadzić do chuligaństwa bądź bandytyzmu. Dlatego też można podejrzewać, że tego typu podejrzane produkcje nie służą wychowaniu dobrych obywateli, ale w najgorszym razie terrorystów i bandytów, w najlepszym zaś głupków. W tej sytuacji wydaje się oczywiste, że w myśl zasady obowiązującej w medycynie, iż lepiej jest zapobiegać, niż leczyć, należałoby wprowadzić surową cenzurę. Taka cenzura leży zarówno w interesie naszych pociech, jak i naszej cywilizacji.

Ludziom, którzy wartości czerpią z różnych systemów religijnych, nie trzeba udowadniać słuszności takiego stanowiska. Wystarczy przypomnieć im za Chestertonem, że filozofia, jakiej w pokoju dziecinnym uczą się dzieci, może się okazać w ich życiu filozofią pierwszą i ostatnią. Jednak takie postawienie sprawy może budzić pewne obawy w środowisku ludzi, których światopogląd wyklucza istnienie porządków transcendentnych i którzy gotowi są utrzymywać, że cenzura w sposób nieuprawniony ogranicza wolność słowa. Ludzie ci, wierząc w Oświecenie i Karola Darwina, wiarę w Boga uznają za opium dla zdziecinniałego umysłu. Sądzą ponadto, że człekokształtnej młodzieży nic się nie stanie, jeżeli mitologia, z jaką będzie miała do czynienia w pokoju dziecinnym, nie będzie mitologią klasyczną, ale mitologią Hollywood; że nie jest tak, iż czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, i że dzieci te, jeśli tylko w wieku dorosłym będą miały pracę i odpowiednie zabezpieczenia socjalne, wyprostują z czasem swe skrzywione kręgosłupy moralne i otrzepią umysły ze śmiecia adresowanej do nich popkultury.

Można by oczywiście tak barbarzyńskie podejście zlekceważyć, tym bardziej że władza dzisiaj znajduje się w rękach ludzi odnoszących się z szacunkiem do pewnych tradycji wychowawczych. Wydaje się jednak, że sama choćby grzeczność nakazuje takie skonstruowanie argumentów, aby były do przyjęcia nie tylko dla wyznawców Pana Boga, ale i dla czcicieli ewolucji. Że chrześcijanie powinni wyjść niewierzącym naprzeciw i wziąć sobie do serca choćby słowa Jurgena Habermasa, który pisał, iż „obywatele niereligijni oczekują, że poglądy obywateli religijnych dadzą się przełożyć na język powszechnie dostępny i gotowi są uwzględniać tylko te stanowiska, które ze świeckiego punktu widzenia można uznać za racjonalne”.

A zatem uczyńmy to, do czego wzywa nas niemiecki filozof. Zacznijmy może od tego, że wiara w Oświecenie i Darwina nieuchronnie pociąga za sobą przekonanie, iż człowiek pochodzi od małpy, od której, a konkretnie – szympansa, zgodnie z wynikami badań naukowych – różni się jedynie o genetyczne dwa procent. Krótko mówiąc, człowiek nie jest żadnym stworzeniem bożym, które miałyby obowiązywać boskie przykazania, ale ledwie małpą, której się powiodło ewolucyjnie, a już zwłaszcza w tym sensie, że – jak zauważył ktoś dowcipny – zaczęła mieć kłopoty finansowe. Tak na marginesie: nie jest to stanowisko odosobnione ani skonstruowane przez XIX – wiecznych ewolucjonistów – już Indianie z peruwiańskiej puszczy – jak w wieku XVI pisał Garcilaso de la Vega – podejrzewali, że małpy umieją mówić, tylko „kryją swój język przed Hiszpanami, aby im nie kazali wydobywać złota i srebra”.Innymi słowy, gdyby udało się wykazać, że oglądanie przemocy nawet u małp prowadzi do niekorzystnych zmian zachowania, wtedy zgodnie z wymogiem Habermasa moglibyśmy się domagać cenzury na podstawie argumentów, „które ze świeckiego punktu widzenia można uznać za racjonalne”.Otóż nic prostszego, okazuje się bowiem, że leżą one na ulicy. Ja przynajmniej znalazłem je bez trudu w domowej biblioteczce dzieci, w książce „Białe lwy muszą umrzeć” niemieckiego zoologa Vitusa B. Droeschera. Przeczytałem w niej, że pewnego razu w Tanzanii „dziko żyjące hordy szympansów prowadziły prawdziwe wojny przeciw sąsiadom, nie oszczędzając przy tym starców, kobiet ani dzieci i doprowadzając do całkowitego wytępienia wrogiej grupy”. A trzeba wiedzieć, że sąsiadami były szympansy z ich własnej grupy, wewnątrz której niezmiernie rzadko dochodzi do poważnych walk i prowadzą one wtedy najwyżej do lekkich obrażeń. Skutki tej agresji były opłakane. „Spustoszenie w psychice spowodowane przez wojnę sprawiło, że pewna samica w towarzystwie swojej starszej córki wydzierała innym szympansicom ich niemowlęta, zabijała je i jak kanibal pożerała”. Mało tego: po pewnym czasie rzeczona „starsza córka”, która w aktach przemocy nie brała czynnego udziału, a była tylko ich „naocznym świadkiem”, również zaczęła „porywać i zabijać niemowlęta ze swojej własnej hordy”. Dlaczego? Droescher twierdzi, że już „sam widok morderstw i zabójstw może u szympansów spowodować takie zdziczenie, że stają się zbrodniarzami (bez cudzysłowu!)”.Ktoś mógłby mi postawić zarzut, że małpy Droeschera miały do czynienia z pewnymi wydarzeniami rzeczywistymi, podczas gdy nasza człekokształtna młodzież w ramach popkultury obcuje tylko z ich „artystycznym” przetworzeniem. Rzecz jednak w tym, że – jak już dawno zauważyli psychologowie – dzieci wychowane na grach komputerowych i telewizji nie bardzo potrafią odróżniać świat wirtualny od rzeczywistego.