Polska żywa pochodnia

Samospalenie Ryszarda Siwca w proteście przeciw inwazji na Czechosłowację 40 lat temu nie wywołało adekwatnej reakcji wśród współczesnych, ale – w oczach czeskiego historyka Petra Blažka – uratowało honor Polaków

Publikacja: 06.09.2008 04:57

Ryszard Siwiec podpalił się w chwili, kiedy na płytę stadionu wyszła młodzież tańcząca poloneza

Ryszard Siwiec podpalił się w chwili, kiedy na płytę stadionu wyszła młodzież tańcząca poloneza

Foto: Reporter

Red

Stefan Kisielewski, pisarz i poseł katolickiego klubu Znak, napisał 14 września 1968 roku w swoim dzienniku: „Wciąż mówią, że na dożynkach w obecności Wiesia [Władysława Gomułki] i Józia [Józefa Cyrankiewicza] ktoś się oblał benzyną i podpalił. Nie wiadomo tylko, „po jakiej linii” to się stało”.

I tak już miało zostać. Służba Bezpieczeństwa zadbała, aby żadne bliższe informacje o incydencie, który miał miejsce 8 września na Stadionie Dziesięciolecia, nie przedostały się na zewnątrz. Musiało minąć 20 lat, aby prawda o samospaleniu Ryszarda Siwca podczas ogólnokrajowych dożynek roku 1968 stała się powszechnie znana w Polsce. Jeszcze więcej czasu było potrzeba, aby dotarła do Czechosłowacji – kraju nierozerwalnie związanego z ofiarą Siwca.

Ryszard Siwiec urodził się w marcu 1909 roku w Dębicy. Jego dzieciństwo związane jest ze Lwowem, do którego przeniosła się jego rodzina, gdzie skończył szkołę średnią i studiował ekonomię na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Ze wspomnień rodzinnych wynika, że jego główną pasją była historia Polski oraz… hokej. Kuzyn Tadeusz Kamiński wspominał: „Ryszard grał w hokeja w Czarnych i we lwowskiej Pogoni. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał na wakacje do Dębicy, brał ze sobą łyżwy, kij i krążek”.

Po przeprowadzce do Przemyśla zaczął pracę w urzędzie skarbowym. Kiedy rozpoczęła się okupacja, zrezygnował jednak z zajmowanego stanowiska, ponieważ nie chciał służyć okupantom, i przez całą wojnę zarabiał na życie jako robotnik w zakładach utrzymania zieleni.

Od początku zaangażowany był w działalność konspiracyjną. O akowskim epizodzie w jego życiorysie niewiele wiadomo, jednak wymownie brzmią w tym względzie fragmenty z jego testamentu, w którym dzieli pomiędzy żonę i piątkę dzieci swe największe skarby (wśród nich wielką kolekcję fajek): „Synowi Witowi… największą fajkę – pamiątkę po śp. pułkowniku Gawińskim, pseudonim Hala, dowódcy VII Kieleckiej Dywizji AK (…). Synowi Adamowi mniejszą fajkę od pułkownika R. Kamińskiego, zastępcy dowódcy X AK w Przemyślu (…) oraz szablę, aby zawsze pozostał wierny wyrytej na niej dewizie: Honor i Ojczyzna”.

Stosunek Ryszarda Siwca do nowych władców Polski po 1945 roku był jednoznacznie negatywny. Według rodziny miał krótko po wojnie odmówić przyjęcia posady w szkole, ponieważ – jak powiedział – „nie chce uczyć głupstw”. Świat jego wartości opierał się na tradycjach patriotycznych i katolickich: w sprawozdaniu z esbeckiej rewizji u Siwców można przeczytać, że „w mieszkaniu znajduje się udekorowany portret J. Piłsudskiego”, a w rodzinnej bibliotece najbardziej wyeksponowane miejsca zajmowały dzieła Henryka Sienkiewicza i Adama Mickiewicza. W innym raporcie funkcjonariusz SB nie omieszkał dopisać: „Rodzina Siwców jest głęboko wierząca i utrzymuje bliskie kontakty z kurią biskupią w Przemyślu…”.

Kuzyn Siwca Tadeusz Kamiński, wspominając dyskusje, które prowadził z nim na temat komunizmu, stwierdził, że jego zdaniem „naród żyjący w nędzy, który nie ma nadziei na lepsze i godniejsze życie, zajmuje się wyłącznie walką o biologiczne przetrwanie (…). W takim systemie nie wolno dopuścić do sytuacji, która stwarzałaby nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Ktoś musi dbać o to, aby nadzieja umierała in statu nascendi”.

Ze wspomnień rodziny i najbliższych przyjaciół rysuje się obraz człowieka głęboko przejętego sytuacją polityczną w Polsce i na świecie. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach życia całe dnie spędzał przy radiu, słuchając Wolnej Europy. Wydarzenia marcowe w 1968 roku „odczuwał jako osobistą zniewagę i osobistą klęskę”. Wkrótce po Marcu spisał swój słynny testament i już wtedy musiał podjąć decyzję o swoim proteście. Jednak ostatnią kroplą, która przepełniła czarę, była inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.

Pomimo potężnej kampanii propagandowej duża część opinii publicznej w Polsce odbierała udział jednostek polskich w okupacji sąsiedniego państwa jako hańbę narodową. Swój gniew wyrażała w różny sposób: od cichych przejawów sympatii dla Praskiej Wiosny, przez większe zainteresowanie audycjami zachodnich radiostacji aż po aktywne formy protestu. Polscy historycy opisali łącznie 143 przypadki kolportażu ulotek, do którego doszło w 64 miastach. W kolejnych 49 Służba Bezpieczeństwa meldowała o napisach na murach.

Tajne służby przechwyciły setki anonimowych listów protestacyjnych adresowanych do kierownictwa partii oraz władz państwowych. W ramach akcji o kryptonimie „Podhale” w związku z protestami przeciwko sierpniowej inwazji zostało aresztowanych około 80 osób. Kilkaset dalszych poddano przesłuchaniom. Opór miał jednak z drugiej strony dosyć ograniczony charakter, ponieważ wielu opozycjonistów znajdowało się już w więzieniach po wydarzeniach marcowych, a w społeczeństwie panowały obawy przed nowymi represjami. Publicznie przeciwko inwazji wystąpiło tylko kilka ważnych osobistości.

W przesłaniu, które Siwiec nagrał na taśmę magnetofonową krótko przed odjazdem do Warszawy, los Czechosłowacji zajmuje ważne miejsce. „Poprzez atak na Czechosłowację pokazaliście, że jedynym argumentem w dyskusji ze słabszymi są dla was czołgi” – zwracał się do władców Związku Radzieckiego. „14 milionów Czechów i Słowaków zostało napadniętych przez armie reprezentujące niemal 300 milionów ludzi. Żołnierze bez odrobiny wstydu dokonali inwazji na mały, pokojowy i bezbronny kraj, który nie stawiał żadnego oporu. Na wieczne czasy pozostanie to jedną z najczarniejszych plam w waszej historii. Hańba tego czynu rzuca cień na całą ludzkość”.

Kilka dni przed odjazdem Siwiec zdradził w rozmowie z przyjacielem, że zamierza zaprotestować przeciwko inwazji na Czechosłowację. „Byłem przekonany, że chodzi tylko o dystrybucję jakichś ulotek protestacyjnych. Mówiłem mu, żeby był ostrożny i nie dał się złapać. Odpowiedział, że ma doświadczenie z czasów okupacji”.

Protest Ryszarda Siwca przybrał formę w kulturze europejskiej niezwykle rzadką. Być może za inspirację posłużyły w tym przypadku protesty buddyjskich mnichów przeciwko polityce religijnej rządu Wietnamu Południowego. W czerwcu 1963 r. mnich Thich Quang Duc polał się benzyną i zapalił na ruchliwym skrzyżowaniu w Sajgonie. Wydarzenie to zarejestrował reporter „New York Timesa”, a zdjęcia płonącej postaci w pozycji lotosu obiegły cały świat. Rządy komunistyczne wykorzystywały protesty buddyjskich mnichów do własnych celów propagandowych i obficie o nich informowały. Swoją rolę mógł również odegrać fakt, że Thich Quang Duc nie przedstawiał swojego protestu jako samobójstwa, ale jako „ofiarę zastępczą”, która ma poruszyć serca i doprowadzić do zmiany.

Czyn Ryszarda Siwca również nie był dziełem chwilowego impulsu. Wszystko było pieczołowicie przygotowane. Elżbieta Siwiec znalazła później wśród zapisków ojca kartkę ze scenariuszem przygotowań: „Punkt pierwszy: wejście na stadion – w końcu załatwione. Drugi: komu protesty? Trzeci: jakie hasła? Czwarty: ubranie. Piąty: rozpuszczalnik i zapałki. Szósty: miejsce na stadionie. Siódmy: czas akcji. Ósmy: druga spowiedź i ostatnia”.

Kiedy nad ranem 8 września pociąg wiozący delegację z Przemyśla dojeżdżał do Warszawy, Siwiec napisał ostatni list do żony, w którym żegnał się również z dziećmi: „Jest mi tak dobrze, czuję taki spokój wewnętrzny – jak nigdy w życiu! Kochane dzieci, nie dokuczajcie mamie, uczcie się, bo to wasze najważniejsze zadanie na teraz. Niech was Bóg ma w swojej opiece”. Z dworca udał się wprost na Stadion Dziesięciolecia.

W teczce Ryszarda Siwca śledczy znaleźli później bilet do sektora nr 37. Jednak w rzeczywistości za miejsce protestu wybrał sektor 13, umieszczony niemal dokładnie naprzeciwko trybuny głównej, na której siedzieli najwyżsi przedstawiciele władz państwowych i partyjnych, na czele z pierwszym sekretarzem KC PZPR Władysławem Gomułką i premierem Józefem Cyrankiewiczem.

Nie wiadomo, dlaczego Siwiec nie zdecydował się na rozpoczęcie swojego protestu podczas przemówienia Gomułki otwierającego obchody. Zapałkę zapalił dopiero w momencie, kiedy na płycie stadionu pojawiła się młodzież w strojach ludowych poruszająca się w charakterystycznym rytmie poloneza.

Był kwadrans po południu. Ryszard Siwiec stał na trzeciej ławce od dołu, w rękach trzymał polską flagę, na której napisał słowa „Za naszą i waszą wolność, honor i ojczyzna”. Płonął, wykrzykując przez cały czas: „Niech żyje wolna Polska” i „To jest krzyk umierającego wolnego człowieka”. Kiedy stojący wokół ludzie próbowali go ugasić, odpychał ich, mówiąc: „Nie ratujcie mnie, zobaczcie, co mam w teczce”.

Z tajnego raportu pułkownika MO Stanisława Sławińskiego: Ryszarda Siwca po ugaszeniu natychmiast odwieziono do Szpitala Praskiego. Lekarze określili jego stan zdrowia jako bardzo ciężki, nierokujący długiego pozostania przy życiu. Przy ofierze znaleziono teczkę skórzaną z zawartością między innymi 29 jednakowej treści ulotek antypaństwowych sporządzonych na maszynie do pisania, rozpoczynających się od słów: „Protestuję przeciwko niesprowokowanej agresji na bratnią Czechosłowację”, a zakończonej treścią: „Ginę po to, żeby nie zginęła wolność, prawda i człowieczeństwo”. Na zakończenie raportu pułkownik milicji dopisał: „Z treści ulotek należy wnioskować, że autor nie był całkowicie zdrów na umyśle”.

Wokół płonącej postaci niemal natychmiast pojawili się nieumundurowani funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i milicjanci. Po ugaszeniu płomieni odprowadzili krzyczącego Ryszarda Siwca do wyjścia ze stadionu. Na ujęciach filmowych, które odnaleziono kilka lat temu w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, widać szok i zaskoczenie na twarzach zgromadzonych wokół widzów. „Stał na ławce – chciał się osłaniać przed ogniem, bo machał rękoma przed twarzą. Widok był nieciekawy, bo krew płynęła mu z oczu i uszu” – relacjonował strażak pełniący służbę na stadionie. Funkcjonariusz MO stojący niedaleko miejsca, w którym zapalił się Siwiec, rzucił się gasić płonącą postać, ale po chwili musiał uskoczyć przed buchającym żarem: „Widziałem, że ten człowiek zmieniał się jak kameleon. Płonął cały, kolory od fioletu po zieleń, wymachiwał rękoma”.

Jednak, mimo że jego protest widziały na własne oczy tysiące osób, uroczystości dożynkowe nie zostały przerwane. Świadkowie wydarzenia, których na początku lat 90. odnalazł reżyser Maciej Drygas, autor filmu „Usłyszcie mój krzyk”, opowiadali przeważnie, że absolutnie nie zrozumieli przyczyny protestu. W tłumie szybko pojawiła się informacja, że chodziło o nieszczęśliwy wypadek: od zapalonego papierosa miał się zająć człowiek pijący chwilę przedtem wódkę. Grażyna Niezgoda z Przemyśla w taki sposób opisywała tamten moment:

„On dłuższy czas coś wołał, ale grała muzyka i myśmy nic nie słyszeli. Był jak gdyby w szoku, co mogło sprawiać wrażenie, że jest pijany. Młodzież przestała tańczyć w tej części stadionu, gdzie my byliśmy. W końcu zapędzili go do karetki. Karetka odjechała, z tunelu wypuścili nową młodzież, która w jakimś radosnym tańcu, nie pamiętam, chyba to był mazur, zaczęła tańczyć. Pamiętam gołębie. Wszystko wróciło do normy”.

W następnych dniach po Warszawie krążyła historia o nieznanym mężczyźnie, który spłonął podczas dożynek, ale opowieści zazwyczaj bardzo się różniły. Nikt nie wiedział, o kogo chodzi ani jakie były rzeczywiste motywy tego czynu. W Wolnej Europie uznano ją za zbyt nieprawdopodobną i opublikowano dopiero pół roku później, w wyniku ogromnego rozgłosu, który zdobyło w świecie samospalenie czeskiego studenta Jana Palacha. O czynie Ryszarda Siwca w następnych latach wiedziało niewielu ludzi, a szczegółowej rekonstrukcji jego śmierci udało się dokonać dopiero Maciejowi Drygasowi.

Oficer odpowiedzialny za pilnowanie Siwca w szpitalu, gdzie lekarze określili jego stan jako beznadziejny z powodu poparzeń 80 proc. ciała, pisał w raporcie: „Wczoraj i dzisiaj (…) podjąłem kroki zmierzające do zagwarantowania, że z oddziału i ze szpitala nie wydostaną się żadne informacje o R. Siwcu (…). Personel oddziału został poinformowany, jak ma się zachować w przypadku, gdyby Siwca chcieli odwiedzić jacyś dziennikarze, korespondenci itp.”.

Pozwolenie na odwiedzenie pacjenta otrzymali wyłącznie jego żona i kuzyn. Z archiwów wynika również, że Siwiec był w szpitalu nagrywany. Dzięki temu zachowała się treść jego ostatniego przesłania: „Umieram, aby zwyciężyła prawda, aby zwyciężyło człowieczeństwo i aby zwyciężyła miłość (…). Nie czuję bólu, i nie czułem go przez cały czas”.

Lekarze zajmujący się Siwcem po latach wyrażali zdumienie, że pacjent był niemal przez cały czas przytomny, pomimo że w takich sytuacjach zazwyczaj nie mają z ofiarami kontaktu. „Cały zespół lekarski wyraził swoje zdumienie faktem, że pacjent z tak rozległymi poparzeniami jeszcze żyje” – meldował oficer SB. „W dodatku był w stanie mówić, odpowiadać na nasze pytania” – relacjonuje jeden z lekarzy. „Pacjent z tak rozległymi poparzeniami powinien umrzeć w ciągu kilku godzin; w rzeczywistości wytrzymał cztery dni”.

Ryszard Siwiec zmarł w szpitalu 12 września o 1.45. Dopiero miesiąc później ukończono – z powodu śmierci oskarżonego – śledztwo w sprawie „rozprowadzania ulotek zawierających nieprawdziwe treści o sytuacji politycznej i społecznej, które mogły wywołać niepokoje społeczne”. W Przemyślu jeszcze długi czas krążyły jednak, rozpuszczane najprawdopodobniej przez SB, kompromitujące plotki dotyczące alkoholizmu lub choroby psychicznej Siwca.

Reporter Leszek Łożyński, jeden z naocznych świadków samospalenia Ryszarda Siwca, wspominał później: „Parę dni wcześniej wróciłem z Czechosłowacji, gdzie fotografowałem nasze wojska w akcji. A jak tu zobaczyłem palącego się człowieka, nie przyszło mi w ogóle na myśl, że te dwa fakty można skojarzyć”.

Pomimo że czyn Siwca nie wywołał adekwatnej reakcji wśród współczesnych – procentuje swoim znaczeniem i dramatyzmem po latach. Ryszard Siwiec po okupacji Czechosłowacji uratował swoją ofiarą honor Polaków.

W niedzielę w Pradze odbędzie się koncert „Muzyka dla Pragi 1968 – In memoriam Ryszard Siwiec”.

W pałacu Rudolfinum wystąpi Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia z Katowic, która wykona dwa symboliczne utwory: Karela Husy „Hudba pro Prahu” (Muzyka dla Pragi). Utwór kompozytora emigranta został pomyślany jako requiem dla Praskiej Wiosny. Polskim akcentem będzie utwór żałobny Tadeusza Bairda „Concerto lugubre”.

Koncert stanowi otwarcie międzynarodowej konferencji historycznej: „Aparat bezpieczeństwa, propaganda i Praska Wiosna” zorganizowanej przez polski IPN i jego czeski odpowiednik, która potrwa do środy.

Tydzień pamięci o Ryszardzie Siwcu rozpoczął się w Czechach we wtorek 2 września. Wtedy została zaprezentowana książka „Živá pochodeň na Stadionu desetiletí. Historická studie a edice dokumentu”, której fragmenty prezentujemy.

opracowanie i tłumaczenie Maciej Ruczaj

Stefan Kisielewski, pisarz i poseł katolickiego klubu Znak, napisał 14 września 1968 roku w swoim dzienniku: „Wciąż mówią, że na dożynkach w obecności Wiesia [Władysława Gomułki] i Józia [Józefa Cyrankiewicza] ktoś się oblał benzyną i podpalił. Nie wiadomo tylko, „po jakiej linii” to się stało”.

I tak już miało zostać. Służba Bezpieczeństwa zadbała, aby żadne bliższe informacje o incydencie, który miał miejsce 8 września na Stadionie Dziesięciolecia, nie przedostały się na zewnątrz. Musiało minąć 20 lat, aby prawda o samospaleniu Ryszarda Siwca podczas ogólnokrajowych dożynek roku 1968 stała się powszechnie znana w Polsce. Jeszcze więcej czasu było potrzeba, aby dotarła do Czechosłowacji – kraju nierozerwalnie związanego z ofiarą Siwca.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy