Uzdrowiciele i demony

Czy ksiądz z Ugandy, przyjmujący w polskich kościołach, wskrzesza zmarłych? A lekarstwo homeopatyczne może być wstępem do opętania przez demony? I dlaczego księża i teolodzy katoliccy mają sprzeczne zdania o medycynie niekonwencjonalnej?

Aktualizacja: 06.12.2008 11:42 Publikacja: 05.12.2008 15:56

Uzdrowiciele i demony

Foto: charyzmatycy.pl, Marcin Krupa Marcin Krupa

Stojąc przy ołtarzu, ksiądz John Bashobora unosi w górę ręce. – Bye, bye, demons – mówi mocnym głosem. Po chwili dodaje: – Nie ma już tu demonów. Demonie, jeśli jesteś, odezwij się.

W ciszy panującej w kościele Dominikanów na warszawskim Służewiu daje się słyszeć przenikliwy, nieludzki krzyk.

– Ta kobieta nie jest opętana, ale chora. Wkrótce wyzdrowieje – mówi ksiądz Bashobora.

Spotkania z pochodzącym z Ugandy księdzem Johnem Bashoborą gromadzą w Polsce tłumy. Trzydniowe rekolekcje u dominikanów przyciągnęły kilka tysięcy osób gotowych zapłacić 50 złotych, a nawet przyjechać z innych miast, by znaleźć się w pobliżu charyzmatycznego księdza.

– Już wkrótce będziemy organizować spotkania na stadionach. Życzliwie odniosła się do nas Arka Gdynia. Mamy nadzieję, że w Warszawie udostępniony zostanie Stadion Dzięsięciolecia – mówi Dominik Tarczyński, główny organizator spotkań księdza Bashobory. – Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz należała przecież w Londynie do modlitewnej wspólnoty charyzmatycznej. Byłem z nią i jej mężem na prywatnym spotkaniu uzdrowicielskim z charyzmatyczką Helen Quinlan, która od ośmiu lat nie je, nie śpi i żyje tylko dzięki Eucharystii.

Kościoły mogą być za małe, by pomieścić wiernych, którzy przyjdą na spotkania. Wiadomości o rekolekcjach z księdzem Bashoborą rozchodzą się błyskawicznie, choć w sposób nietypowy. Na próżno szukać informacji o nich w Katolickiej Agencji Informacyjnej. Ale wierni przekazują je sobie z ust do ust i piszą o nich na portalach internetowych.

Patrząc na rozmodlonych ludzi w kościele Dominikanów, nie ma wątpliwości, że oczekują cudów. Jednak spektakularne wydarzenia raczej nie następują. W tłumie krąży opowieść, że zakonnica wstała z wózka i oświadczyła, że nie jest już jej potrzebny, dziadek zaś miał oddać wnuczkowi bezużyteczny już aparat słuchowy. Wszystkich uspokaja wiadomość, że ksiądz Bashobora zapowiedział, że cudowne konsekwencje mogą mieć miejsce po jakimś czasie, nawet w czerwcu przyszłego roku. Niektórzy, zwłaszcza starsi ludzie, wydają się jednak zdezorientowani atmosferą spotkania – ekstatycznym tańcem, do którego zachęca ksiądz czy intonowaniem afrykańskich pieśni. Jeśli wsłuchać się w to, co mówi ksiądz Bashobora, można też być zaskoczonym afrykańskim kontekstem kulturowym – opowiadając o śmierci ojca na AIDS, ksiądz tłumaczy, że winna była ciotka, która podała mu wywołującą tę chorobę truciznę.

– Prywatnie pani powiem, że ksiądz Bashobora dokonał 27 wskrzeszeń, w tym 16 potwierdzonych przez biskupa jego diecezji w Ugandzie – mówi mi jeden z publicystów katolickich. Wkrótce na portalu Mojemiasto.pl znajduję suchą informację, że do Polski przyjeżdża ks. John Bashobora z Ugandy, który dokonuje wskrzeszeń.

– Chciałbym oficjalnie wyjaśnić nieporozumienia, które narosły wokół wskrzeszeń ojca Johna – mówi mi Dominik Tarczyński, kiedy dzwonię do niego do Londynu. – Zawinili polscy organizatorzy spotkań modlitewnych. Przesadzają z liczbą wskrzeszeń. Było ich tylko dziesięć.

Ten fakt ma nie budzić wątpliwości. – Przecież ojciec John podczas spotkania w Lublinie potwierdził, że to prawda, i powiedział nawet, że jeśli kłamie, można na niego nasłać Interpol – mówi Tarczyński.

Przyznaje, że biskupi polscy pisali listy do Ugandy i dowiedzieli się, że miejscowy Kościół nie potwierdza faktu wskrzeszeń.

– Ojciec John tłumaczył mi, dlaczego dokonane przez niego wskrzeszenia nie są formalnie opisane. Mówił: Dominik, jadę samochodem, na drodze widzę leżące dwa ciała. Lekarz, który jest ze mną, nie wyczuwa pulsu. Na pewno są martwi. Wskrzeszam ich. Ale nie mam czasu, by spisywać personalia, muszę wsiadać do auta i jechać na lotnisko, by zdążyć na kolejną konferencję – wyjaśnia Dominik Tarczyński.

[srodtytul]Cuda pod lupą[/srodtytul]

Jest sporo osób mało krytycznych, podatnych na sugestie. Mylą odczucia ze stanem faktycznym – podkreśla ks. prof. Marian Rusecki, dyrektor Instytutu Teologii Fundamentalnej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Nie ma wątpliwości, że po spotkaniach modlitewnych niektórzy odczuwają ulgę fizyczną lub duchową. Jednak sugestię, że oznacza to cudowne uzdrowienie, może skwitować jedynie pobłażliwym uśmiechem.

Kryteria rozpoznawania cudów przyjęte przez Kościół są ostre i precyzyjne. Od czasów, gdy w XVIII wieku ustalił je Benedykt XIV, nic się nie zmieniło.

– Kiedy dochodzi do cudu, Bóg zawiesza działanie praw przyrody. Choroba musi być nieuleczalna lub bardzo trudna do wyleczenia, a uzdrowienie nastąpić natychmiast lub w ciągu paru dni – tłumaczy ks. prof. Rusecki. – I wreszcie uzdrowienie musi być trwałe, co oznacza, że choroba nie może wrócić co najmniej w ciągu kilku lat.

Każdy przypadek niezwykłego uzdrowienia Kościół bierze pod lupę. W słynącym z cudów sanktuarium w Lourdes od początku jego istnienia zgłoszono 8900 uzdrowień, które sami chorzy i ich otoczenie uznali za cudowne.

Komisja, którą tworzą lekarze z różnych krajów, liczbę tę znacznie zredukowała. Pozostałe, przynajmniej z pozoru niemające racjonalnego wytłumaczenia przypadki uzdrowień trafiły do komisji ekspertów, którą tworzy 25 najwybitniejszych na świecie specjalistów różnych dziedzin medycyny, również noblistów.

Kiedy przez te wszystkie sita odsiano prawie 9 tysięcy niezwykłych uzdrowień w Lourdes, ich liczba stopniała do 89.

Ale te 89 przypadków wymyka się wszelkiemu racjonalnemu rozumieniu.

– Pamiętam noblistę Alexisa Carrela. Jego pacjentka, umierająca młoda dziewczyna, dla której nie było już żadnej nadziei, uparła się, by przyjechać do Lourdes.

Została uleczona – mówi ks. Rusecki, który jest autorem licznych prac naukowych dotyczących kategorii cudu.

– Carrel wiedział, że stało się coś nieprawdopodobnego. Bił się z myślami. W końcu on, racjonalista, musiał przyjąć jedyny możliwy wniosek – nastąpiła ingerencja siły wyższej.

[srodtytul]Diabeł zwodzi wybranych [/srodtytul]

Kościół jest tak wielką i starą instytucją, że czasami zapomina o pewnych fragmentach swej nauki – mówi publicysta katolicki Tomasz Terlikowski. – W jakimś okresie może nie nauczać o aniołach czy uzdrowieniach, ale ciągle stanowią one naukę Kościoła.

Pod wpływem oświeceniowego paradygmatu Kościół dwa wieki temu zaczął mniej mówić o cudownych uzdrowieniach. Jednak wiara, że pod wpływem cudu kulawi będą chodzić, ślepi widzieć, a nawet umarli zostaną wskrzeszeni, jest nieodłączną częścią chrześcijaństwa.

– Sakrament, którego udziela się na łożu śmierci choremu, miał na celu uzdrawianie, a nie wyprawianie na tamten świat, jak skłonni jesteśmy uważać – przypomina Terlikowski. – Uzdrowicielska rola ostatniego sakramentu jest traktowana jako rzecz oczywista w Afryce.

Między laickim sceptycyzmem a naiwną łatwowiernością rozciąga się jednak wielki obszar.

– Katolik nie ma obowiązku wierzyć, że w danym wypadku nastąpił cud – mówi ks. prof. Rusecki. – Wiara nie wyklucza też oświeconego rozumu.

Twórcą cudu jest zawsze Bóg, często działający poprzez ludzi wybranych – świętych lub ludzi o głębokim poczuciu religijnym. Teolodzy podkreślają, że ktoś, kto dokonuje cudów, nie może się tym chełpić ani robić tego dla własnych korzyści.

Pewne uzdrowienia Kościół uznaje wręcz za niepokojące pod względem teologicznym. Daleko posuniętą rezerwę zachowuje wobec wymykających się racjonalnemu rozumieniu uzdrowieniom i objawieniom, jakie mają mieć miejsce w Medjugorie. Jest parę powodów tej rezerwy – jedynym z nich jest to, że z punktu widzenia Kościoła dokonują się one zbyt często, wręcz seryjnie.

Każdy teolog też powie, że szatan dysponuje pewną mocą uzdrowicielską, której może używać w swoim celu.

– Diabeł może przybrać postać anioła światłości, by zwieść wybranych. To samo działanie i skutek może mieć różne źródła – przekonuje Tomasz Terlikowski.

[srodtytul]Otwarte drzwi Kościoła[/srodtytul]

Kiedy tłumy ludzi tłoczyły się w późnym PRL w polskich kościołach, by bioenergoterapeuta Clive Harris położył na nich ręce, nikt nie przypuszczał, że po latach może to zostać uznane za działanie, które przyniosło im szkodę. – Zachęcony przez rodziców znalazłem się na seansie Harrisa. Wkrótce zacząłem mieć dziwne problemy podczas nabożeństw. Czułem się w kościele coraz gorzej, jakby jakaś siła odpychała mnie od ołtarza – opowiadał zgromadzonym tłumom jeden z uczestników rekolekcji u dominikanów.

W Internecie można odnaleźć wyznania jednej z polskich asystentek Harrisa. Jej zadanie polegało na tym, żeby w odpowiednim momencie szepnąć po angielsku bioenergoterapeucie, jaką część ciała stojącej w kolejce osoby ma dotknąć. Harris miał zerwać z nią współpracę, gdy poczuł, że nie może do niej dotrzeć bioenergoterapeutycznie. Kobieta uświadomiła sobie, że tę barierę stwarza odmawiana przez nią modlitwa.

– Sporym wstrząsem dla Kościoła okazało się nieoczekiwane wyznanie innego bioenergoterapeuty, Kaszpirowskiego, który zachęcany do ochrzczenia się, odmówił. Tłumaczył, że mógłby stracić swą moc – wspomina katolicki publicysta Grzegorz Górny.

Anatolij Kaszpirowski, megagwiazda bioenergoterapii, swój przenikliwy wzrok kierował na Polaków nie tylko z ekranów telewizorów, przyjmował również w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.

Atmosferę lat 80., w której polskie kościoły otwierały swe podwoje dla tzw. healerów, czyli uzdrowicieli, pamięta doskonale filozof Dariusz Karłowicz. – Wszystko, co niezgodne z materializmem komunistycznym, Kościół skłonny był uznać za duchowego sojusznika. New Age wydawał się intrygujący, bioenergoterapię, jasnowidzenie, telepatię uznano za przejaw wyższej duchowości – wspomina Karłowicz. – Powiedzmy szczerze: Kościół nie miał przeciwciał na zjawiska, które mogły mieć nawet satanistyczne związki.

Polscy egzorcyści mówią dziś otwartym tekstem, że zjawiska uznane ówcześnie za tak fascynujące, wypływały z demonicznych źródeł. Jeśli chodzi o skutki, jakie mogły spowodować u osób, które się z nim zetknęły, nie są już tak kategoryczni – seanse uzdrowicielskie mogły, ale nie musiały, duchowo zaszkodzić.

W tej kwestii cały polski Kościół zachowuje daleko idącą powściągliwość. Kiedy rozmawia się z księżmi, najczęściej można usłyszeć formułkę, że „nie było wówczas należytego rozpoznania duchowego”.

[srodtytul]Arcybiskup z wahadełkiem[/srodtytul]

– 60, 70 – liczy przez telefon arcybiskup Bolesław Pylak. W ręku trzyma wahadełko – jego ruchy mają określić moją wrażliwość na zjawiska paranormalne. Ja jestem w Warszawie, arcybiskup w Lublinie, lecz odległość nie stanowi przeszkody w diagnozie, którą postanowił mi postawić. Zainteresowania, wręcz pasja emerytowanego arcybiskupa Pylaka są powszechnie znane w środowisku kościelnym.

– Kardynała konsultowałem w sprawie ustawienia łóżka, pomogłem kilku arcybiskupom, o biskupach już nie wspominając – mówi Pylak.

Jednak różdżkarskie praktyki poprzednika arcybiskupa Życińskiego w diecezji lubelskiej przysparzają mu wśród duchownych również wrogów. Kiedy wyłożył swoje poglądy na medycynę niekonwencjonalną i – jak to określa – stanął w obronie znachorów XXI wieku, udzielając wywiadu miesięcznikowi „Nieznany Świat”, okrzyknięto go apostołem New Age. Dla wielu szokujący był już sam wybór środka przekazu – pisma poświęconego zjawiskom paranormalnym. Arcybiskup Pylak żali się z kolei, że nie może przebić się do mediów kościelnych.

– Radio Maryja, które cenię, bo robi dobre rzeczy, nie odpowiedziało na mój list, w którym polemizuję z krytyką różdżkarstwa. Podobnie „Nasz Dziennik”. A przecież powinno się działać zgodnie z zasadą „audiatur et altera pars”, czyli wysłuchać też argumentów drugiej strony – ubolewa arcybiskup.

87-letni arcybiskup nie rozstaje się z wahadełkiem – skrupulatnie sprawdza nim, czy posłuży mu zażywane lekarstwo i jedzenie. Nawet pełniąc posługę duszpasterską, konsultuje przy okazji radiestezyjnie.

– Poproszono mnie, żebym udzielił bierzmowania chłopcu częściowo sparaliżowanemu. Odwiedziłem go w domu i oczywiście okazało się, że jego łóżko stoi w fatalnym miejscu siatki geopatycznej, a materac promieniuje szkodliwie, bo jest z gąbki – opowiada arcybiskup Pylak. On sam nie ma najmniejszych wątpliwości, że radiestezja nie koliduje z religią.

– Niektórzy księża uważają, że w tkwi w niej jakieś diabelstwo. Takie opinie to głupota. Są ludzie, którzy mają tzw. szósty zmysł, umieją wykorzystać siły tkwiące w naturze – mówi arcybiskup. – I co, mają z tego nie korzystać?

[srodtytul]Krzyżyk, który poczerniał [/srodtytul]

Święcie przekonany o złowrogiej roli różdżkarstwa, bioenergoterapii, homeopatii i wszelkiego rodzaju medycyny niekonwencjonalnej jest Robert Tekieli, jeden z organizatorów warszawskiego spotkania ks. Bashobory. Lubi opowiadać o dramatycznych okolicznościach, w jakich dotarła do niego prawda o naturze tych zjawisk.

– Razem z żoną zostałem zaproszony na spotkanie założycielskie grupy Gnosis. Na sali warszawskiego Muzeum Etnograficznego była śmietanka ludzi związanych podobnie jak my ze zjawiskami paranormalnymi. Radiesteci, wróżbici, magowie Kahunów. I ja, i żona poczuliśmy wręcz fizycznie zło bijące od tych ludzi – opowiada Tekieli.

Szukając amuletu, który miałby zabezpieczyć ich przed złowrogim oddziaływaniem, jego żona kierowana impulsem kupiła krzyżyk.

– Srebrny krzyżyk zawieszony na mojej piersi w jedną noc poczerniał. Pokazałem go koleżance, która robiła srebrną biżuterię. Powiedziała, że srebro takiej próby nie ma prawa tak się zachowywać. Następnej nocy krzyżyk został pogięty, jakby działała na niego jakaś dziwna siła – mówi Tekieli. – Kolega powiedział mi: stary, trzeciej nocy ten krzyżyk chyba przekręci się do góry nogami.

To był początek lat 90. Robert Tekieli, wówczas redaktor naczelny słynnego „Brulionu”, zwolennik New Age, zaawansowany w metodzie kontroli umysłu Silvy, przeżył nawrócenie. Dziś prowadzi w katolickim radiu audycje, w której ostrzega przed niebezpieczeństwami płynącymi z New Age. Nie zna kompromisów.

Arcybiskup Pylak dla innych może być dobrotliwym staruszkiem wierzącym w moc ziółek i pożytek płynący z wyboru miejsca łóżka, co najwyżej trochę zbyt uzależnionym od wahadełka. Dla charyzmatyków, takich jak Tekieli, i niektórych egzorcystów arcybiskup to ktoś inny, niż się wydaje, spełnia bowiem demoniczną misję.

[srodtytul]Oscilococcinum a dusza[/srodtytul]

Na swoim blogu redaktor naczelny miesięcznika „Christianitas” Paweł Milcarek przytoczył fragment wywiadu z papieżem Benedyktem XVI. Prowadzący wywiad odnotował w pewnej chwili, że papież sięga po homeopatyczne pastylki na katar. Fragment ten został wybrany nieprzypadkowo – pewne kręgi katolickie w Polsce ostrzegają przed leczeniem się za pomocą homeopatii, uznając, że sprowadza ona niebezpieczeństwa natury duchowej. Homeopatia jest podejrzana przede wszystkim dlatego, że, jej XIX–wieczny twórca Christian Hahnemann interesował się spirytyzmem.

– Takie rozumowanie prowadzi w świat niezwykłej naiwności. Jeśli wierzyć tak zwanym świadectwom dawanym na spotkaniach modlitewnych, wszystko odbywa się według określonego schematu. Oto ktoś brał Oscillococcinum i natychmiast zaczęły się jego kłopoty w małżeństwie, z bliźnimi i Bogiem. Wszystkie straszliwe skutki duchowe mają mieć przyczynę w granulkach – mówi Paweł Milcarek.

Katoliccy krytycy homeopatii chętnie odwołują się do medycyny konwencjonalnej, która neguje skuteczność tej terapii. Czy może roztwór rozcieńczony tak, że nie ma już śladu substancji leczniczej, leczyć? Jeśli tak, to tylko jako placebo – twierdzi medycyna konwencjonalna.

Myślenie duchownych krytyków homeopatii można streścić następująco: jeśli homeopatia nie działa, to zajmowanie się nią jest szkodliwym zabobonem. Jeśli działa – to tym gorzej, bo kryją się za nią podejrzane spirytystyczne siły. – Setki osób w białych kitlach wykonujących absurdalne ruchy potrząsania, i to koniecznie w jedną stronę, bo tak uzyskuje się roztwór homeopatyczny. Czy nie przypomina to czynności magicznych? – pyta Robert Tekieli, zapewniając, że w austriackich koncernach homeopatycznych zatrudnia się spirytystów.

Ta intrygująca opowieść, która ma dowieść niebezpiecznych związków homeopatii, ma zasadniczy mankament – podobnie jak w wypadku legend miejskich nie da się jej potwierdzić, bo opowiadający powołuje się jedynie na niwiarygodne źródła.

– Pewien mój znajomy zastanawiał się nawet, czy głębokie zaangażowanie, z jakim niektórzy zwalczają homeopatię, nie jest sztuczką szatana. Doszukuje się tu niebezpieczeństwa duchowego, być może, nie zauważając prawdziwych zagrożeń – mówi Paweł Milcarek. On sam bez wahania aplikował i to z dobrym skutkiem granulki homeopatyczne swoim dzieciom, gdy męczyła je kolka.

Ale już inny publicysta katolicki Tomasz Terlikowski do homeopatii podchodzi ostrożnie. – Publicznie mówiłem już, że kiedy dałem dziecku lekarstwo homeopatyczne, wystąpiły dziwne objawy uboczne. Dziecko zachowywało się tak, jak dzieci się nie zachowują, i było to bardzo niepokojące.

Świat nie jest straszny

W prywatnych rozmowach niektórzy hierarchowie Kościoła wyrażają opinie, że audycje kościelne, w których roztrząsa się zgubne skutki radiestezji, bioenergoterapii, homeopatii dla życia duchowego, wprowadzają zamęt w umysły wiernych.

– Kościół katolicki nie zajmuje stanowiska w kwestii medycyny niekonwencjonalnej, czyli także radiestezji i homeopatii. Nigdy nie wypowiedziała się na ten temat Kongregacja Nauki Wiary. Poglądy, jakie wygłaszają rożne osoby związane z Kościołem, są ich prywatnymi opiniami – mówi ks. prof. Marian Rusecki, dyrektor Instytutu Teologii Fundamentalnej KUL.

– Pewien ksiądz wprosił się na konferencję episkopatu, by wygłosić mowę, przestrzegającą przed niebezpieczeństwami duchowymi wynikającym z medycyny niekonwencjonalnej. Biskupi wysłuchali go grzecznie, bo biskupi są po prostu grzeczni. Nikt jednak nie podjął dyskusji na ten temat – podkreśla arcybiskup Bolesław Pylak.

Z punktu widzenia teologii oczywiste jest, że zajmowanie się spirytyzmem jest nie tylko zakazane przez Kościół, ale także może sprowadzić katastrofalne następstwa duchowe.

Ale teologom trudno zgodzić się z sugestiami, że pójście do apteki, by kupić preparat homeopatyczny czy skorzystanie z usług różdżkarza miałoby być wstępem do zniewolenia duchowego przez zło.

– Świat byłby straszliwy, gdyby nawet niewinne działania sprawiały, że człowiek dostaje się w moc diabła – podkreśla ks. prof. Rusecki. – Myśląc tak, odbieramy człowiekowi podmiotowość. W końcu doszlibyśmy do dualizmu, uznając, że szatan ma taką samą władzę jak Bóg.

Stojąc przy ołtarzu, ksiądz John Bashobora unosi w górę ręce. – Bye, bye, demons – mówi mocnym głosem. Po chwili dodaje: – Nie ma już tu demonów. Demonie, jeśli jesteś, odezwij się.

W ciszy panującej w kościele Dominikanów na warszawskim Służewiu daje się słyszeć przenikliwy, nieludzki krzyk.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał