To muzeum już istnieje

Polska sztuka z każdej perspektywy prezentuje się obecnie bardzo dobrze. Jest wielu artystów w wieku od 20 do 40 lat, którzy zostali zauważeni na świecie w ostatnich latach - mówi krytyk sztuki Adam Szymczyk

Publikacja: 05.12.2008 23:27

Przygotowania do wystawy "Sztuka cenniejsza niż złoto" w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowocze

Przygotowania do wystawy "Sztuka cenniejsza niż złoto" w tymczasowej siedzibie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Na pierwszym planie "Fetysz IX" Aliny Szapocznikow

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Rz: Jest pan wymieniany w rankingach jako jedna z najbardziej wpływowych osób w polskiej sztuce współczesnej. Decyduje pan o tym, kto jest w sztukach plastycznych wart pokazywania. [/b]

[b]Adam Szymczyk:[/b] Staram się o tym nie myśleć. Rankingi są dobre w sporcie. Fakt, że zrobiłem ostatnio biennale w Berlinie i że pracuję w Kunsthalle w Bazylei, powoduje, że jestem jakoś tam zauważany. Sukces jest wynikiem działania całego systemu naczyń połączonych i przypadków. Jeżeli mam jakiś wpływ, to głównie poprzez wystawy, które robię. Dążę do tego, żeby pomijane i radykalne postawy w sztuce były szerzej znane, żeby więcej ludzi się o nich dowiedziało i zaczęło dyskutować. Na tym mi zależy.

[b]Z perspektywy Bazylei jak się prezentuje polska sztuka?[/b]

Polska sztuka z każdej perspektywy prezentuje się obecnie bardzo dobrze. Jest wielu artystów w wieku od 20 do 40 lat, którzy zostali zauważeni na świecie w ostatnich latach. Jest też grupa artystów nieco starszych i są artyści już historyczni, jak Alina Szapocznikow, którzy są w tej chwili na nowo poza Polską odkrywani. Świadomie mówię „poza Polską”, a nie na Zachodzie, bo ten Zachód już nie istnieje, świat stał się wielobiegunowy. Także w sztuce.

Skoro krajowych instytucji zajmujących się sztuką nie ma dotąd tak wiele, to siłą rzeczy odkrywanie polskiej sztuki odbywa się gdzieś poza Polską. Polska sztuka pojawia się pomiędzy offową przestrzenią w Meksyku albo Sztokholmie po takie miejsca jak Museum of Modern Art w Nowym Jorku, które ostatnio wystawiło pracę „Hole” Moniki Sosnowskiej. Londyńska Tate Gallery ma w najbliższych planach współpracę z jednym z najważniejszych polskich artystów i regularnie kupuje do swojej kolekcji prace z Polski.

[b] Jakby pan podsumował tych 20 lat od 1989 roku w sztuce?[/b]

Niesamowity rozwój produkcji artystycznej. Powstało wiele interesujących prac i toczyły się wokół nich zażarte dyskusje. Czasami były to dyskusje bardzo czarno-białe, ale może musiały takie być na początku. Sztuka otrzymała łatkę skandalizującej od mediów, które nie bardzo wiedziały, czym ją jeść. A zajmowała się po prostu badaniem losów ciała w sytuacji zmiany systemowej, czyli tego, w jaki sposób ciało zachowuje się w zderzeniu z zupełnie nowym obrazem relacji społecznych, które w jakiś sposób powodują rozmaite napięcia i przyśpieszenia, ale także ujawniają neurozy i obszary represji. Artyści zaczęli ten powikłany stan społeczny badać, postawili swoje diagnozy. Ponieważ w Polsce jest słabo z psychoterapią, to artyści przejęli rolę szamanów, tymczasowych przewodników po nowym świecie.

[b]Skandal gwarantował sukces?[/b]

Nie było żadnych sukcesów po stronie artystów. Skandalami profesjonalnie zajmowali się niektórzy politycy. A prezenterzy telewizyjni odnieśli znacznie większe sukcesy, nie wywołując skandali. Artyści odmówili udziału w tańcu z gwiazdami, podjęli dyskusję z ogłupiającą konwencją biesiadną w kulturze.

[b]Co się dziś dzieje z tymi szamanami?[/b]

Modyfikują swój język. Pracują dalej. Tak jak Katarzyna Kozyra i wielu innych artystów. Na szczęście to, co robią, nie jest już stygmatyzowane w trybie doraźnym. Zaczyna się normalna dyskusja.

Nastąpił drugi etap, który zawiera większy wybór postaw. To już nie jest jedna grupa artystów. To są rozmaite środowiska w różnych miastach, podejmujące odmienne problemy, od operującego skrótem malarstwa do prac z pogranicza dokumentu filmowego, a zajmujących się badaniem warunków społecznych, w których się znajdujemy i które się bardzo szybko zmieniają. Te warunki są ciekawym materiałem do poszukiwań czy do interwencji artystycznych. Inni artyści kontynuują postawy awangardowe polskiej sztuki powojennej i starają się je polemicznie przetwarzać. To jest właśnie czas, w którym warto się wziąć do tworzenia instytucji dla polskiej sztuki współczesnej i dla dyskusji o niej.

[b]Trudno uciec od porównań. W dwudziestoleciu międzywojennym, dzięki kolekcji w Łodzi, można było mówić o mocnej pozycji Polski w sztuce europejskiej.[/b]

Mieliśmy wtedy z całą pewnością dobrą kolekcję sztuki współczesnej i coś bardzo ważnego udało się stworzyć wkrótce po uzyskaniu niepodległości. Dzięki inicjatywie grupy osób prywatnych – artystów i krytyków – powstała kolekcja awangardy w Łodzi, zresztą przy wsparciu socjaldemokratycznych władz miasta z ławnikiem do spraw kultury i oświaty Przecławem Smolikiem na czele.

Kompetencja i pasja kilkunastu osób bezpośrednio robiących sztukę lub związanych z nią i jeszcze poetów, jak Brzękowski i Przyboś, zaowocowały. Mit założycielski muzeum łódzkiego jest piękny i powszechnie znany, ale warto przypomnieć, że to się odbyło przy niemałym wsparciu życzliwych polityków. Co symptomatyczne, pierwsza kolekcja „awangardy rzeczywistej” była pokazana w sali ratusza miejskiego. Urzędnicy zrobili tam miejsce dla sztuki współczesnej. To było znakomite, niespotykane. Pytanie, czy współcześnie możliwe jest stworzenie takiego porozumienia.

[b]Wydaje się, że nie. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, które wciąż nie może powstać, bo blokują to rzadzący miastem politycy, jest tego najlepszym dowodem.[/b]

Nie sądzę, żeby politycy miejscy blokowali powstanie muzeum. W Łodzi powstała tymczasem nowa filia Muzeum Sztuki, ms2. Jest nowe Centrum Sztuki w Toruniu. W Katowicach i we Wrocławiu rozstrzygnięto konkursy architektoniczne na muzea. Uruchomienie projektu muzeum warszawskiego rozpoczęło jakiś ferment. I nie chodzi o to, żeby porównywać to z tzw. efektem Bilbao, o którym wszyscy mówią, że gdy Gehry zaprojektował muzeum, które stało się wizytówką miasta, to nastąpił jakiś cud. Ale na pewno budowa muzeum w sposób przemyślany, z kompetentnymi ludźmi, z konkretną, a nie życzeniową, wizją przyszłej publiczności tego muzeum ma pozytywny efekt społeczny i ostatecznie też się przekłada na ekonomię. Na pewno jest to zdecydowana zmiana cywilizacyjna warunków życia ludzi w mieście, którzy w centrum miasta mają na razie rząd pustawych drapaczy chmur z widokiem na brudny dworzec, Zote Tarasy i wiecznie problematyczny Pałac Kultury – a mogą mieć supernowoczesne muzeum ze znakomitym programem wystaw i tworzącą się kolekcją, może nawet z ambitnym teatrem. To jest poważny czynnik motywujący ludzi do identyfikowania się ze swoim miastem.

O tożsamości czy wyrazie Warszawy, którą wielokrotnie oskarżano o to, że nie ma żadnego wyrazu oprócz wyremontowanego Krakowskiego Przedmieścia i nowych mostów, decyduje tak naprawdę fakt, że mieszkający tu ludzie stworzyli po 1989 r. masę nowych miejsc, począwszy od wyrafinowanej gastronomii i klubów do projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Gdzieś pomiędzy tymi biegunami zawiera się spektrum postaw jednostek twórczych, które próbują robić z tego miasta miejsce nadające się do mieszkania, do poruszania się, zabawy, pracy i rozwoju.

[b]To ładnie brzmi. Ale na razie mamy rozstrzygnięty konkurs na budynek muzeum i zupełny brak zainteresowania budową ze strony władz miasta.[/b]

Wielkie projekty mają to do siebie, że muszą się rodzić w bólach, ale idą do przodu. Mimo że trzykrotnie zmieniły się rządy, to projekt budowy muzeum nie został utrącony. I moim zdaniem utrącony nie zostanie, ponieważ nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, żeby ten projekt niszczyć.

[b]Zasiada pan w radzie muzeum, był pan w jury konkursu na projekt budynku. Jest pan w to zaangażowany od lat. Nic pana nie dziwi?[/b]

Absolutnie nic mnie nie dziwi. Gdyby mnie dziwiło, tobym się w ogóle wypisał z tego dawno temu. Gdybym nie wierzył w 100 procentach, że się uda i że to jest ważne, tobym się nie angażował i nie wciągał wielu innych osób w ten projekt. Zwłaszcza że nie narzekam na brak zajęć. Trzeba pamiętać, że muzeum to nie jest tylko kwestia takiej czy innej dyskusji politycznej i problemów praktycznych, jakie mogą się pojawić. Ważne jest, że stale rosnąca rzesza ludzi sztuki, biznesu i polityki od kilku lat wspiera ten projekt. To jest energia społeczna, która przynosi zauważalne i nieodwracalne efekty. A muzeum już w jakimś sensie istnieje. Kilka dni temu byłem na finisażu wystawy bardzo młodych artystów w tymczasowej siedzibie muzeum na Pańskiej. Publiczność, która tam się gromadzi, dyskutuje, chce tego muzeum i marzy o nim. To jest kapitał, którego nie można roztrwonić.

[b]Czy jest pan przekonany, że muzeum Kereza u stóp Pałacu Kultury powstanie?[/b]

Tak. Przesłanki tego nie pojawiły się wczoraj, lecz są głęboko zakorzenione w umowie pomiędzy władzami miejskimi, państwowymi i architektem, zawartej publicznie wobec środowisk artystycznych i społeczeństwa. Jeżeli reprezentanci wysokich urzędów zobowiązują się do tego, że pewne sprawy wykonają, to ja liczę jako zwykły wyborca, że to zadanie zostanie wykonane albo że przynajmniej będzie podjęta uczciwa i poważna próba jego realizacji.

W warstwie symbolicznej kłopot z muzeum polega na tym, że zbudowanie go wymaga podjęcia bardzo ważnego kroku. To jest krok cywilizacyjny: odejście od prymitywnego turbokapitalizmu w rozumieniu takim, że w zasadzie oddajemy wszystko rynkowi, a tylko w momencie, w którym pojawia się globalny kryzys, uciekamy do państwa-ojca. Budowa muzeum jest przykładem działania państwotwórczego, kiedy od przedstawicieli społeczeństwa trzeba wymagać długofalowego planowania, które ostatecznie doprowadzi do stworzenia instytucji i budynku kształtujących następne pokolenia Polaków. Podjęcie takiego zadania w sytuacji, kiedy wiele innych spraw jest nieuporządkowanych, pewnie jest trudne. Ale tego można dokonać i wtedy może coś po urzędnikach zostanie.

[b]Gdy mają do wyboru – budować stadion czy muzeum?[/b]

Wydaje mi się, że trudno zmierzyć ilościowo wpływ muzeum sztuki współczesnej na nasze życie w mieście, zwłaszcza porównując muzeum z piłką nożną. Można się ostrożnie posłużyć przykładami z innych miejsc na świecie, gdzie takie muzea powstawały w ostatnich latach. Miasta, które aspirują do roli metropolitalnej, mają muzea sztuki albo pośpiesznie starają się je stworzyć. Nie widzę powodu, by rozwiązania, które się sprawdziły w wielu innych miejscach, miały się nie sprawdzić tutaj. To nie jest jakiś wyjątkowy, dziwaczny kraj, tylko normalny kraj europejski. A jeśli chodzi o konkretne przykłady, to weźmy choćby Tate Modern w Londynie, zupełnie nowy gmach. W znakomity sposób zmienił miasto. Stworzył nową dzielnicę wokół, nowe kierunki ruchu ludzi w mieście. Poza tym stało się to miejsce niemalże pielgrzymkowe dla ludzi zainteresowanych uczestnictwem w kulturze. Muzeum zaproponowało mieszkańcom Londynu i gościom nowe sposoby spędzania czasu oraz wielu usług i produktów towarzyszących wystawom.

[b]Ale politycy mogą myśleć: to zabawa dla wąskiego grona, rzecz elitarna, zatem wcale niekonieczna.[/b]

Dyskusje są czasami ostre i to dobrze. Czasami się używa słów, z których potem warto się wycofać. Jeżeli ktoś w sferze publicznej wypowiada zdanie, że to muzeum jest skierowane do elit, jest to przykład myślenia paternalistycznego. Niebezpiecznego myślenia, które programuje dorosłą publiczność jako wieczne niemowlę. Ja się absolutnie na to nie godzę. Nie uważam, żeby muzeum sztuki współczesnej albo sztuka współczesna w ogóle były zjawiskiem tylko dla elit. Wtedy musielibyśmy uznać, że właściwie wszystko w życiu, co nie dotyczy zaspokajania podstawowych potrzeb jest jakąś kompletnie pięknoduchowską, elitarną działalnością. Mnie się wydaje, że sztuka współczesna jest żywą częścią codziennego doświadczenia człowieka, równie istotną jak inne sfery, takie jak futbol albo chodzenie po równych chodnikach.

Sztuka tworzy wspólnotę myśli i odczuć, która jest rzadkością w układzie społecznym, w jakim teraz się znajdujemy, w czasach trwającej transformacji, a już wkrótce kryzysu gospodarczego, kiedy prawie na nic nie ma miejsca i czasu, oprócz strategii sukcesu i przetrwania. Wydaje się, że sztuka stwarza niesamowitą możliwość wyhamowania i refleksji. Otwiera ludzi, ale nie chce nimi kierować, tak jak czynią to widowiska masowe i przekazy polityczne.

[b]Czy da się uchwycić głos pokolenia artystów tego dwudziestolecia? Jak o nim opowiadać?[/b]

O którym pokoleniu pani mówi? Ja np. przyjechałem do Warszawy we wrześniu 1989 r. Ostatni, wspomnieniowy, strajk na styropianie na UW skończył się nieco wcześniej. Wszystko, co nastąpiło później, przypominało, że nie mogliśmy w tamtym wziąć udziału. Być może cechą pokolenia – także artystów – jest zatem chęć wzięcia udziału w życiu teraz, i to w zupełnie inny sposób. W sposób pozytywistyczny, a nie w formie powiększania zamętu, szukania polaryzacji, kontry.

[b]Ma pan swoją listę najważniejszych postaci sztuki polskiej tego dwudziestolecia?[/b]

Na pewno jest paru ludzi, którzy coś wnieśli do kultury światowej. Na przykład Paweł Althamer. Mam na przykład wrażenie, że niedawny film braci Coen „Tajne przez poufne”, gdzie wszystko rozgrywa się wokół motywu, który tak naprawdę istnieje tylko jako fantazja policyjnego myślenia, to pokłosie działania zatytułowanego „Film”. Althamer zaprosił do niego aktorów amatorów i zawodowców – z Jude’em Law w wersji londyńskiej i Mirosławem Baką w wersji warszawskiej na czele – i napisał dla nich prosty scenariusz – wtopienia się w rzeczywistość. Został zrobiony trailer dla kin, który reklamował film mający się rozegrać tylko raz, i to w rzeczywistości. Publiczność przyszła na wskazane miejsce w mieście i szukała tego filmu na ulicy. Każdy znalazł własny. Działania Althamera na rzeczywistości potocznej są ważne i uczulają nas na wymiar poezji w codzienności, co zawsze było cechą największych artystów, takich jak Francois Villon albo Miron Białoszewski.

Katarzyna Kozyra w szokowy sposób zmieniła postrzeganie roli sztuki współczesnej w społeczeństwie i po jej pracach z lat 90., takich jak „Olimpia”, „Łaźnia”, „Więzy krwi”, nic już nie było takie dekoracyjne jak przedtem. Zwróćmy też uwagę na moment, kiedy odbyła się wystawa „Ja i AIDS” w kinie Stolica, którą zorganizował w 1996 r. Artur Żmijewski. Dotknięto choroby AIDS, kiedy w Polsce sytuacja chorych była dramatyczna, jak pamiętamy. Artyści wjechali w ten temat, i to z pracami, które były nieprzyjemne – bo AIDS nie jest przyjemną rzeczą. Wcześniej jeszcze Zbigniew Libera zrobił swój „Obóz koncentracyjny LEGO”, którego adresatem był nazizm, lecz oglądany z perspektywy codziennego okrucieństwa, popularnej zabawki. Takie fakty były ważne. Liczą się sensownie sformułowane wypowiedzi. I liczy się czas.

Jestem w miarę pewien tego, że oni, artyści „krytyczni”, się obronili. Wszyscy wiemy, jacy są ciekawi artyści młodego pokolenia, piszą o nich gazety. Mamy kilku niezwykłych malarzy życia codziennego, jak Matecki czy Sasnal, mamy artystów, którzy interesują się bardziej zagadnieniem miejskiej przestrzeni życiowej, którą odziedziczyliśmy po socjalizmie i w której wciąż mieszkamy, takich jak Monika Sosnowska.

[b]Jest pokolenie dziesięć lat młodsze...[/b]

Tak, spotykam coraz więcej ludzi urodzonych w latach 80. Szokujące doznanie.

[b]Jacy są?[/b]

Ostatnio głos tego pokolenia pojawił się na wystawie „Nie ma sorry” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w tymczasowej jego siedzibie, gdzie pokazali prace artyści niby jeszcze „przed inicjacją”, studenci. Niezależni, sceptyczni wobec konwencji i wymagań określających, co to znaczy „być artystą dziś”. Są w jakimś sensie produktem swoich czasów, bo są nieufni i wyłamują się z grupy. Czasy są takie, że w sferze publicznej słychać raczej głośne wypowiedzi, jeśli nie wrzaski – a oni mówią półgłosem i dorzecznie. Sfera publiczna przyzwyczaja nas do tego, że wszystko nam jest wmłotkowane w głowę i w tej publicznej histerii nie ma miejsca na prywatne historie, na frapujące szczegóły, na precyzję opisu. A na tej wystawie było dużo prac swobodnych i osobistych, choć ja bym tego nie nazywał od razu nowym intymizmem, to jest raczej przeciw kategoriom. Jest to jakaś wspólnota, ale nie taka, że musimy patrzeć wszyscy w jedną stronę, na komendę. Są dość powściągliwi, jeśli chodzi o działania grupowe. I mają jadowite poczucie humoru.

Będę im się chętnie dalej przyglądał. Chodzi o to, żeby stwarzać w Polsce takie możliwości, by artyści nie zajmowali się wyłącznie rozważaniami, czy nie przekwalifikować się raczej na grafikę reklamową albo robienie dekoracji dla telewizji, tylko żeby mogli coś powiedzieć. A nawet jak nie będzie możliwości, to i tak ich usłyszymy.

[ramka]Adam Szymczyk

(ur. 1970) – absolwent historii sztuki UW, krytyk sztuki, dyrektor Kunsthalle w Bazylei od 2003 r. W tym roku wraz z Eleną Filipovic był kuratorem 5. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie, zatytułowanego „Kiedy rzeczy nie rzucają cienia”.[/ramka]

[b]Rz: Jest pan wymieniany w rankingach jako jedna z najbardziej wpływowych osób w polskiej sztuce współczesnej. Decyduje pan o tym, kto jest w sztukach plastycznych wart pokazywania. [/b]

[b]Adam Szymczyk:[/b] Staram się o tym nie myśleć. Rankingi są dobre w sporcie. Fakt, że zrobiłem ostatnio biennale w Berlinie i że pracuję w Kunsthalle w Bazylei, powoduje, że jestem jakoś tam zauważany. Sukces jest wynikiem działania całego systemu naczyń połączonych i przypadków. Jeżeli mam jakiś wpływ, to głównie poprzez wystawy, które robię. Dążę do tego, żeby pomijane i radykalne postawy w sztuce były szerzej znane, żeby więcej ludzi się o nich dowiedziało i zaczęło dyskutować. Na tym mi zależy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał