Ronald Reagan uważał go za swego przyjaciela. Przywódcy konserwatywnej „rewolucji” w Kongresie w połowie lat 90. przypisywali mu główną zasługę w stworzeniu podwalin pod tamten triumf. Prezes Partii Republikańskiej publicznie go niedawno przepraszał za wcześniejszą krytykę. Nawet prezydent Obama miał ostatnio parę słów do powiedzenia o Rushu Limbaugh. Nieźle jak na radiowego prezentera.
[srodtytul]„Musieliby go wymyślić”[/srodtytul]
Z racji tego, jak pomyślane jest życie w Ameryce, niemal wszyscy Amerykanie znaczną część tegoż życia spędzają w samochodzie. Dojeżdżają po kilkadziesiąt kilometrów dziennie do pracy i z pracy, rozwożą dzieci na zajęcia, po każde zakupy muszą pojechać autem. Dlatego radio w Ameryce wciąż ma się dobrze. Słuchają go miliony – przede wszystkim właśnie w tej pokaźnej części swego życia, którą spędzają w samochodzie.
Radio to także ostatnie w Ameryce medium zdominowane przez konserwatystów. Prawica ma swoje think tanki, swoje czasopisma polityczne, swoje sympozja, ale ze zwykłym człowiekiem, ze swoją wierną bazą w całym kraju komunikuje się właśnie za pośrednictwem radiowych fal. Dzień w dzień Laura Ingraham, Glen Beck, Sean Hannity i cała plejada innych prawicowych komentatorów śle w eter przesłanie ruchu konserwatywnego. Wszyscy oni bledną jednak przy El Rushbo, jak sam siebie nazywa Limbaugh.
Od końca lat 80. jego program radiowy osiąga rekordową słuchalność. Od poniedziałku do piątku, przez trzy godziny nadaje ze swego studia w słonecznym Palm Beach na Florydzie „The Rush Limbaugh Show”.