Showman konserwatywnej Ameryki

Dla jednych jest uosobieniem tego, co najtrwalsze i najzdrowsze w ruchu konserwatywnym, dla innych symbolem tego, co przestarzałe i szkodliwe. Dla jeszcze innych – błaznem. Gwiazdor radia Rush Limbaugh nikogo nie pozostawia obojętnym

Publikacja: 11.04.2009 15:00

Showman konserwatywnej Ameryki

Foto: AFP

Ronald Reagan uważał go za swego przyjaciela. Przywódcy konserwatywnej „rewolucji” w Kongresie w połowie lat 90. przypisywali mu główną zasługę w stworzeniu podwalin pod tamten triumf. Prezes Partii Republikańskiej publicznie go niedawno przepraszał za wcześniejszą krytykę. Nawet prezydent Obama miał ostatnio parę słów do powiedzenia o Rushu Limbaugh. Nieźle jak na radiowego prezentera.

[srodtytul]„Musieliby go wymyślić”[/srodtytul]

Z racji tego, jak pomyślane jest życie w Ameryce, niemal wszyscy Amerykanie znaczną część tegoż życia spędzają w samochodzie. Dojeżdżają po kilkadziesiąt kilometrów dziennie do pracy i z pracy, rozwożą dzieci na zajęcia, po każde zakupy muszą pojechać autem. Dlatego radio w Ameryce wciąż ma się dobrze. Słuchają go miliony – przede wszystkim właśnie w tej pokaźnej części swego życia, którą spędzają w samochodzie.

Radio to także ostatnie w Ameryce medium zdominowane przez konserwatystów. Prawica ma swoje think tanki, swoje czasopisma polityczne, swoje sympozja, ale ze zwykłym człowiekiem, ze swoją wierną bazą w całym kraju komunikuje się właśnie za pośrednictwem radiowych fal. Dzień w dzień Laura Ingraham, Glen Beck, Sean Hannity i cała plejada innych prawicowych komentatorów śle w eter przesłanie ruchu konserwatywnego. Wszyscy oni bledną jednak przy El Rushbo, jak sam siebie nazywa Limbaugh.

Od końca lat 80. jego program radiowy osiąga rekordową słuchalność. Od poniedziałku do piątku, przez trzy godziny nadaje ze swego studia w słonecznym Palm Beach na Florydzie „The Rush Limbaugh Show”.

Mówi, mówi, mówi. Głosem pewnym, twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosi wyrazistą prawdę o świecie, w którym istnieją prawa naturalne (konserwatywne) i wynaturzenia (liberalizm). Co jakiś czas dopuszcza do głosu słuchacza, zwykle mającego podobne poglądy, bo dzwoniący są przed dopuszczeniem do programu dokładnie przepytywani. Sporadycznie zaprasza do studia jakiegoś gościa. Ale 95 procent czasu antenowego (poza reklamami) wypełnia jego nabrzmiały pasją, niesiony gniewem wobec ideologicznego wroga monolog-rzeka.

Tydzień w tydzień Limbaugh słucha 20 mln ludzi w ponad 600 stacjach w całym kraju. Jak stwierdził niedawno jeden z prawicowych publicystów, gdyby Rush Limbaugh nie istniał, amerykańscy konserwatyści musieliby go wymyślić.

[srodtytul]„Przemówienie do narodu”[/srodtytul]

Ostatnia burza wokół Rusha Limbaugh rozpętała się, gdy stwierdził, że ma nadzieję, iż Barack Obama poniesie klęskę. Limbaugh rozwinął swą myśl w głośnym, transmitowanym na żywo przez telewizję Fox News wystąpieniu na forum Amerykańskiej Unii Konserwatywnej w Waszyngtonie. Pół żartem, a pół serio nazwał to wystąpienie „Przemówieniem do narodu”. Przez prawie półtorej godziny, bez patrzenia w kartkę, bez utraty wątku, niczym prawicowy Fidel Castro w swych najlepszych latach, mówił żarliwie o tym, co boli dziś wielu konserwatystów wciąż niemogących się pozbierać po niedawnej wyborczej klęsce.

Głośno sprzeciwiał się ratowaniu upadających banków i zadłużonych po uszy kredytobiorców z państwowej kasy. Krytykował pomysł podwyższenia podatków dla najbogatszych i państwowej pomocy dla najuboższych. Zarzucał Obamie sianie strachu i defetyzmu.

– Co złego jest w tym, że chcę, by Barackowi Obamie się nie udało, skoro jego misją jest takie przekształcenie tego kraju, by kapitalizm i swoboda jednostki przestały być jego fundamentem? – spytał na zakończenie.

Demokraci tylko na to czekali. Czołowi politycy tej partii przyjęli frontalny atak na Limbaugh, zarzucając mu brak patriotyzmu i zacietrzewienie.

Wśród republikanów reakcje były różne. Ci, którzy uważają, że właściwą drogą dla partii jest powrót do reaganowskich korzeni, stanęli po stronie Rusha, widząc w nim swego bohatera. Ci, którzy jak Newt Gingrich, lider konserwatywnego odrodzenia z lat 90. i wieloletni przyjaciel publicysty, są zdania, że partia powinna szukać nowych rozwiązań i nowego wizerunku, rwali sobie włosy z głowy.

Nowy przewodniczący republikańskiej organizacji partyjnej Michael Steele skrytykował słynnego radiowca i próbował bagatelizować jego rolę, nazywając go „po prostu showmanem”. Jak niebezpieczny jest taki atak, przekonał się, gdy zwolennicy Limbaugh rzucili się na niego z gwałtowną krytyką. – Szanuję Rusha Limbaugh, jest jednym z konserwatywnych przywódców w tym kraju. Pod żadnym pozorem nie zamierzałem umniejszać wagi jego głosu – tłumaczył się potem Steele.

[srodtytul]Platforma Rusha[/srodtytul]

Jak sam twierdzi, idealna dla niego platforma wyborcza obejmowałaby 17-procentowy podatek liniowy, całkowicie prywatny system ubezpieczeń społecznych, odwierty na Alasce oraz odebranie amerykańskiego paszportu Jimmy’emu Carterowi. Jak przystało na konserwatystę, jest przeciw podwyższaniu podatków, za delegalizacją aborcji i uważa globalne ocieplenie za wariacki wymysł Ala Gore’a. Ekologom mówi, że „najpiękniejsze w drzewie jest to, co z nim robisz po jego ścięciu”.

Gardzi organizacjami homoseksualistów – choć swą karierę zawdzięcza pewnemu gejowskiemu menedżerowi z San Francisco, który wyciągnął go z niebytu i dał szansę w wielkim radiu – oraz narkomanami, choć sam dobrze wie, co znaczy uzależnienie. Parę lat temu przebył trudną drogę, by uwolnić się od zależności od leków przeciwbólowych (najprawdopodobniej w efekcie ich zażywania stracił słuch, który udało mu się odzyskać tylko dzięki specjalnemu implantowi).

Latem 2006 roku policja zatrzymała Limbaugh na lotnisku w Palm Beach. Wracał z Dominikany i miał przy sobie butelkę viagry z naklejką, na której widniało nazwisko kogoś innego. Ponieważ w Ameryce leki na receptę muszą być opatrzone nazwiskiem osoby, dla której są przeznaczone, policja przesłuchiwała gwiazdę radia przez trzy godziny. Sprawa przeciekła do mediów i zrobił się raban. Ale idol amerykańskich konserwatystów wcale się tym nie przejął. – Spędziłem fantastyczne chwile w Republice Dominikany. Szkoda, że nie mogę wam o tym opowiedzieć – powiedział słuchaczom.

„Wierzę, że silne, prężne wartości rodzinne są rdzeniem wydajnego, zamożnego i spokojnego społeczeństwa” – napisał w swej wydanej w połowie lat 90. książce „Tak jak powinno być”.

Sam nie daje jednak w tym względzie dobrego przykładu. Jest trzykrotnym rozwodnikiem. Najdłużej, dziesięć lat, wytrwała z nim instruktorka aerobiku Marta Fitzgerald, być może dlatego, że ślubu udzielał im sędzia Sądu Najwyższego Clarence Thomas, a może dlatego, że niemal od początku małżeństwa mieszkali osobno. Od rozwodu z Martą przed pięcioma laty Rush ma już tylko narzeczone.

[srodtytul]Wyzwolony spod dominacji NRD[/srodtytul]

Limbaugh urodził się w stanie Missouri, we wpływowej, konserwatywnej rodzinie, w której większość mężczyzn zostawała prawnikami. Rush słabo uczył się jednak w szkole i choć należał do skautów, nigdy nie udało mu się dostać ani jednej odznaki.

Miał 16 lat, gdy za pożyczone od ojca pieniądze zapisał się na kurs radiowy, a potem zaczął dorywczo pracować jako didżej w lokalnej stacji, której współwłaścicielem był ojciec.

Radio wciągnęło go bez reszty. Próbował jeszcze studiować, ale po roku rzucił college i zaczął pracę w radiu w Pittsburgu. Z początku wcale nie szło mu łatwo. Zawsze miał niewyparzony język – kolejni pracodawcy wyrzucali go za kolejne ordynarne polityczne dowcipy, które śmieszyły jego, ale jakoś nie wydawały się śmieszne właścicielom stacji.

Był tak sfrustrowany, że rzucił radio, by podjąć pracę sprzedawcy biletów drużyny baseballowej z Kansas City. Jego rozwód ze studiem nie trwał jednak długo. W latach 80. był już dobrze znanym komentatorem, ale prawdziwy przełom w jego karierze nastąpił w 1987 roku, gdy Ronald Reagan zniósł powojenny przepis zwany powszechnie doktryną równych szans i nakazujący redakcjom przedstawianie racji obu stron każdego sporu.

Jak napisał kiedyś „Wall Street Journal”, tak jak Reagan rozbił mur berliński, tak Limbaugh był pierwszym, który ogłosił „wyzwolenie się spod dominacji wschodnich Niemiec liberalnych mediów” w Ameryce. Od 1987 roku mógł wreszcie bez ograniczeń robić to, w czym jest najlepszy: stawać jasno i wyraziście po jednej stronie.

[srodtytul]Polityczna niepoprawność[/srodtytul]

W kraju, w którym narodziła się polityczna poprawność, Limbaugh potrafi być piekielnie niepoprawny. Mało komu w Ameryce uszłoby na sucho nazwanie Baracka Obamy magicznym Murzynem. Limbaugh ma jednak długą historię balansowania na granicy bolesnej szczerości i rasizmu. Już w początkach swej kariery w latach 70. Limbaugh powiedział czarnemu słuchaczowi, który miał kłopoty z dykcją: – Zadzwoń do mnie jeszcze raz, jak już wyjmiesz sobie z nosa tę kość.

Gdy kiedyś jeden ze słuchaczy zwrócił mu uwagę, że powinien wysłuchać tego, co do powiedzenia mają czarni Amerykanie, odparł: – To ledwie 12 procent ludności. Kogo to obchodzi?

Parę lat temu miał występować w telewizji jako komentator meczów futbolu amerykańskiego, ale musiał zrezygnować po stwierdzeniu, że jedyny czarny rozgrywający ligi jest gwiazdą tylko dlatego, że w mediach było zapotrzebowanie na czarnego rozgrywającego.

Także feminizm traktuje bez pardonu. Jego zasada numer 23 (Limbaugh ogłosił listę 35 zasad, jakimi się kieruje) brzmi: „Feminizm został stworzony po to, by umożliwić nieatrakcyjnym kobietom łatwiejszy dostęp do głównego nurtu społeczeństwa”. Mówiąc o kobietach demonstrujących przeciwko molestowaniu seksualnemu, stwierdził, że „protestują przeciwko temu, czego tak naprawdę chciałyby czasem doznać”.

Liberalne programy radiowe, które radzą sobie znacznie słabiej od prawicowych, nazywa pryszczem na świńskim tyłku. Były demokratyczny kandydat na prezydenta i mąż jednej z najbogatszych kobiet w USA John Kerry jest zdaniem El Rushbo „tani, tak jak wszystkie żigolaki”.

Gdy chory na parkinsona aktor Michael Fox wystąpił w spocie wyborczym, popierając jedną z demokratycznych kandydatek do Kongresu oraz badania nad komórkami macierzystymi, Limbaugh zarzucił mu odgrywanie efektów choroby dla zwiększenia siły przekazu.

– Albo nie wziął lekarstw, albo udaje – stwierdził El Rushbo.

[srodtytul]„Nie martwcie się o mnie”[/srodtytul]

Nic dziwnego, że Limbaugh jest dla liberałów wdzięcznym obiektem ataków. W całym kraju politycy demokratyczni deklarowali w ostatnich tygodniach swe oburzenie, domagając się od swych republikańskich przeciwników, by publicznie odcięli się od Rusha. Zamysł jest dość prosty: chodzi o posianie zamętu w łonie republikanów, o skłócenie ich ze sobą, a zarazem wmówienie możliwie jak największej liczbie niezależnych wyborców, że kontrowersyjny Limbaugh to twarz Partii Republikańskiej, a w zasadzie jej lider. Chodzi o dorobienie republikanom tak zwanej gęby.

– On jest głosem, intelektualną siłą, energią, która stoi za Partią Republikańską – mówil szef gabinetu prezydenta Rahm Emanuel w jednym z programów telewizyjnych.

Jak wynika z sondażu Ipsos, ponad połowa Amerykanów ma złe zdanie o Limbaugh, z czego zdecydowana większość – „bardzo złe”. Tylko jedna trzecia wypowiada się o nim pozytywnie. On sam twierdzi, że to znakomity wynik, znacznie lepszy od Kongresu i lepszy od tego, jaki „Obama będzie miał przed następnymi wyborami w 2012 roku”. Gdy się zastanowić, to rzeczywiście świetny wynik dla radiowego prezentera: jedna trzecia Amerykanów, a do tego jakże wiernych.

Zdaniem wielu ataki przeciwników tylko go wzmocnią. „Szkoda, że Obama nie wyciągnął wniosków z historii. Limbaugh nie tylko przetrwał niezliczone protesty, bojkoty, ataki medialne i polityczne próby wykopania go z eteru, ale za każdym razem wychodził ze starcia jeszcze większy, silniejszy, bardziej wpływowy” – napisała niedawno prawicowa publicystka Michelle Malkin.

Sam Limbaugh czuje się w ogniu liberalnej krytyki jak ryba w wodzie. – Nie czuję na sobie ciężaru. Wszystkich was, którzy się o mnie martwią, proszę: nie martwcie się. Nie czuję na sobie ciężaru nadziei, że media i Partia Demokratyczna nagle mnie polubią. Dlatego nigdy nie jestem rozczarowany. Doceniam waszą troskę, ale prawda jest taka, że już dawno tak dobrze się nie bawiłem – mówił niedawno na antenie.

Co do jednego prezes Partii Republikańskiej Michael Steele z pewnością się nie mylił: Limbaugh to przede wszystkim i ponad wszystko showman. Rozgłos, zły czy dobry, może tu tylko pomóc. Z pewnością znakomicie się bawi. W zeszłym roku podpisał kontrakt do 2016 roku. W ciągu tych ośmiu lat ma dostać w sumie 400 mln dolarów.

Ronald Reagan uważał go za swego przyjaciela. Przywódcy konserwatywnej „rewolucji” w Kongresie w połowie lat 90. przypisywali mu główną zasługę w stworzeniu podwalin pod tamten triumf. Prezes Partii Republikańskiej publicznie go niedawno przepraszał za wcześniejszą krytykę. Nawet prezydent Obama miał ostatnio parę słów do powiedzenia o Rushu Limbaugh. Nieźle jak na radiowego prezentera.

[srodtytul]„Musieliby go wymyślić”[/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy