Reklama

Buława

11 listopada 1938 roku odbyła się ostatnia wielka defilada wojskowa na placu Na Rozdrożu

Aktualizacja: 21.11.2009 14:23 Publikacja: 21.11.2009 14:00

Buława

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Stałem pod starym kasztanem, dokładnie w tym miejscu, gdzie dziś leży kamień Kutschery. Oczywiście Kutschera nie śnił mi się wtedy w najgorszych snach. Zapamiętałem niezwykle lśniące cholewy butów Śmigłego, który tanecznym krokiem, jak w mazurze, przemierzał estradę. Dwa lata wcześniej dostał od Mościckiego buławę, cieszył się z niej jak mały chłopiec.

Defilada było udana, można nawet powiedzieć: imponująca. Pierwszy raz oprócz ułanów brawa dostały ochotnicze oddziały spadochronowe Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, wbrew maksymie Dziadka, który był wrogiem techniki w wojsku. „Ja w wojsku ślusarzy nie potrzebuję”. Rydz odświętnie ogolony nie podejrzewał, że za rok będzie żądał kompanii honorowej króla Karola. Niestety, musiał oddać broń, a o kompanii mógł tylko pomarzyć. Po długiej walce z samym sobą wybrał ucieczkę, choć wariantów było kilka. Szef protokołu wymówił mu w Rumunii posłuszeństwo i nie zatelefonował po kompanię.

Co ciekawe, w 1938 roku trwały zacięte dyskusje, gdzie pochować króla Stasia, którego nam właśnie zwrócili bolszewicy.

Śmigły-Rydz na pytanie: „Co byś zrobił w sytuacji Stasia, żeby nie dopuścić do czwartego rozbioru i ocalić honor?”, odpowiedział: „Powinien wyjść na czele wojsk i zginąć”. A tu wytworny zamek pilnowany przez bosonogich Rumunów.

I ciekawe – najwięcej świeczek pali się 1 listopada na grobie Rydza na Powązkach, gdzie do 1994 roku widniało nazwisko „Adam Zawisza”. Śmigły zbiegł z Rumunii, chcąc objąć w kraju naczelne dowództwo podziemia, które według niego należało mu się z racji starszeństwa stopnia. Rozstrzygnął Pan Bóg, wzywając go do siebie z nagłym meldunkiem.

Reklama
Reklama

Widzę dziś jeszcze słońce odbijające się w cholewach w Alejach Ujazdowskich. I srebrem błyszczącą buławę. Powietrze pachniało zgniłymi liśćmi i spalinami. Zapach nieznany dotąd Warszawie. Wojsko szło pod sznureczek w pruskim Parademarschu.

W październiku 1939 roku Hitler puszył się, witając swych żołnierzy wkraczających do zdobytej Warszawy. Pośród jesiennych liści przebłyskiwała pamięć srebrnej buławy.

Stałem pod starym kasztanem, dokładnie w tym miejscu, gdzie dziś leży kamień Kutschery. Oczywiście Kutschera nie śnił mi się wtedy w najgorszych snach. Zapamiętałem niezwykle lśniące cholewy butów Śmigłego, który tanecznym krokiem, jak w mazurze, przemierzał estradę. Dwa lata wcześniej dostał od Mościckiego buławę, cieszył się z niej jak mały chłopiec.

Defilada było udana, można nawet powiedzieć: imponująca. Pierwszy raz oprócz ułanów brawa dostały ochotnicze oddziały spadochronowe Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, wbrew maksymie Dziadka, który był wrogiem techniki w wojsku. „Ja w wojsku ślusarzy nie potrzebuję”. Rydz odświętnie ogolony nie podejrzewał, że za rok będzie żądał kompanii honorowej króla Karola. Niestety, musiał oddać broń, a o kompanii mógł tylko pomarzyć. Po długiej walce z samym sobą wybrał ucieczkę, choć wariantów było kilka. Szef protokołu wymówił mu w Rumunii posłuszeństwo i nie zatelefonował po kompanię.

Reklama
Plus Minus
„The Smashing Machine”: Chleb, igrzyska i anatomia bólu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Plus Minus
„Bezcenny pakunek”: Dar od Boga Pociągu Towarowego
Plus Minus
„Tajemniczy pociąg”: Kafka jedzie pociągiem
Plus Minus
„Skarbek”: Porażka agentki
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Dr Agnieszka Tambor: Kibicuję polskiemu kinu
Materiał Promocyjny
Nowy Ursus to wyjątkowy projekt mieszkaniowy w historii Ronsona
Reklama
Reklama