Prawda trudniejsza niż przeciek

Dziennikarz staje się pasywnym, zdanym na innych przekazicielem informacji. Hasło „lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć” staje się religijnym wezwaniem do odsłaniania wszystkiego

Publikacja: 06.08.2010 19:14

Szef Wikileaks Julian Assange

Szef Wikileaks Julian Assange

Foto: EAST NEWS

Wojna jest zła, a każdy, kto odkrywa jej grozę, zasługuje na słowa uznania, prawda? Dowiadujemy się więcej o cynizmie ludzi, którzy nami rządzą, o mrocznych zakamarkach ludzkiej natury i tragediach, które sami sobie gotujemy.[wyimek]Prawda w wersji „przeciekowej” nie jest wynikiem krytycznej analizy informacji, szukania motywów, ale staje się mitycznym świętym Graalem, do którego dostęp łaskawie umożliwia nam jego posiadacz[/wyimek]

Na pozór dokumenty opublikowane pod koniec lipca przez portal Wikileaks na temat wojny w Afganistanie są właśnie takim odkryciem: bezkompromisowym i pozbawionym komentarza zbiorem raportów z działań armii NATO w latach 2004 – 2009. „Najważniejszy w tym materiale jest opis wojny – mówił szef Wikileaks Julian Assange. – Jedna cholerna rzecz po drugiej: ciągła śmierć dzieci, powstańców, aliantów, zranionych ludzi”. Czyli mamy wreszcie zebraną w całość (92 tysiące dokumentów) i dzięki Internetowi dostępną dla każdej osoby gotowej poświęcić swój czas – prawdę o wojnie w Afganistanie.

Dlaczego zatem po kilku dniach od publikacji tego przełomowego materiału, który – jak pisał brytyjski dziennik „The Guardian” – „zmienił wojnę w Afganistanie”, tak niewiele osób ma na ten temat coś do powiedzenia? Banalne peany na cześć autorów publikacji mieszają się z równie łatwymi do przewidzenia oskarżeniami o narażanie na szwank życia żołnierzy. Ale czego istotnie nowego dowiedzieliśmy się o konflikcie w Afganistanie? Czy po niemal dekadzie „wojny z terrorem” znieczuliliśmy się kompletnie na krzywdę wyrządzaną ludziom kilka tysięcy kilometrów od nas? Czy nikomu nie chce się brnąć w skomplikowane, najeżone wojskowymi kryptonimami opisy „jednej cholernej rzeczy po drugiej”? Czy może przecieki Wikileaks nie są aż tak sensacyjne, jak twierdzi Assange? A może są, może nie o naszą znieczulicę chodzi ani lenistwo, tylko o fakt, że poszukiwanie prawdy o skomplikowanych wydarzeniach takich jak wojna w Afganistanie nie polega tylko na publikowaniu i studiowaniu przecieków.

[srodtytul]Milion „wrażliwych” informacji[/srodtytul]

Jeszcze dwa tygodnie temu o Wikileaks słyszało niewiele osób. Na swojej stronie internetowej organizacja przedstawia się jako „instytucja publiczna, której celem jest ochrona «whistleblowers» (pracowników firm publicznych i prywatnych ujawniających akty korupcji, przestępstwa i inne przypadki łamania prawa we własnej firmie – D.R.), dziennikarzy, aktywistów posiadających wrażliwe informacje i chcących przekazać je opinii publicznej”. Wikileaks działa w Internecie od 2007 roku, założyli ją „chińscy dysydenci, dziennikarze, matematycy, programiści z USA, Tajwanu, Europy, Australii i RPA”.

Szef Wikileaks Julian Assange jest Australijczykiem, pracował w przeszłości jako dziennikarz, a jego doświadczenie jako hackera, a także programisty wymyślającego i łamiącego kody z pewnością przydało się w stworzeniu systemu, który jak twierdzi Wikileaks gwarantuje pełną anonimowość źródłom informacji. Innymi słowy, każdy dostarczyciel przecieku może liczyć na całkowitą dyskrecję odbiorcy informacji. Serwery Wikileaks obsługiwane są przez znajdującego się w Szwecji providera internetowego PRQ.se, jak dotąd nie do złamania dla hackerów – żaden dokument opublikowany na Wikileaks nie został zmieniony wskutek ingerencji z zewnątrz. Informacje proponowane portalowi weryfikowane są przez grono recenzentów – obecnie jest to około 1200 profesjonalnych dziennikarzy, ekspertów rozsianych po całym świecie. Jak dotąd nikt nie udowodnił Wikileaks opublikowania nieprawdy. Instytucja utrzymuje się dzięki dotacjom od instytucji i osób prywatnych.

Dotychczas najbardziej znanym materiałem opublikowanym przez Wikileaks był 38-minutowy film wideo zarejestrowany z kabiny pilota amerykańskiego helikoptera Apache, który w 2007 roku w Iraku ostrzelał grupę ludzi zabijając 18 osób, w tym dwóch reporterów agencji Reuters. Film po publikacji na stronach Wikileaks został nadany przez telewizje i portale internetowe na całym świecie. W ciągu kilku następnych dni Wikileaks otrzymało dotacje wartości 200 tysięcy dolarów, co pozwoliło organizacji przetrwać trudny finansowo okres.

Dziś, jak twierdzi Julian Assange, Wikileaks posiada około miliona „wrażliwych” informacji. Wśród hitów portalu znalazły się ujawnienie procedur postępowania z więźniami dla strażników obozu Guantanamo, opublikowanie zebranych tajnych „biblii” Kościoła scjentologicznego czy treści prywatnej poczty e-mailowej Sary Palin przed wyborami 2008 roku. To również na strony Wikileaks trafiły zdobyte przez hackera słynne e-maile z Uniwersytetu Wschodniej Anglii w sprawie wpływu człowieka na ocieplenie klimatyczne oraz listy członków Brytyjskiej Partii Narodowej. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych materiałów Wikileaks było opublikowanie w listopadzie ubiegłego roku ponad 500 tysięcy wiadomości wysłanych na pagery 11 września 2001 roku w Stanach Zjednoczonych. Większość podchodziła od osób prywatnych, ale rzecznik Wikileaks bronił publikacji twierdząc, że prezentuje ona „jeszcze jeden element budowy pełnego obrazu wydarzeń tamtego dnia”.

[srodtytul]Prosto do gazet[/srodtytul]

Julian Assange uznawany jest przez niektórych swoich krytyków za „lansera”, który kreuje się na mesjasza wolnych mediów, przez innych (zwłaszcza przez Departament Stanu) za „zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”. Szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabów (najwyższe oficerskie stanowisko w armii amerykańskiej) Mike Mullen podsumował skutki przecieku w najbardziej dramatycznych słowach: „Assange może mówić, co chce na temat dobra publicznego, któremu służy, ale prawda jest taka, że on i jego informatorzy już mogą mieć na rękach krew jakiegoś młodego żołnierza albo afgańskiej rodziny”.

Inni krytycy Assange’a uznają go za klauna, a całą aferę wokół publikacji za szopkę medialną. Faktem jest, że praktycznie wszystkie dokumenty ujawnione przez Wikileaks mają najniższy stopień tajności i już wcześniej dostępne były dla tysięcy żołnierzy, pracowników firm zakontraktowanych przez Pentagon i dziennikarzy, którzy mieli ochotę wykazać się odrobiną zainteresowania. Niektórzy politycy, eksperci i reporterzy, np. Dave Gilson z pisma „Mother Jones”, twierdzą, że niektóre rewelacje Wikileaks zostały już wcześniej znacznie lepiej opisane w prasie. „Większość z tych informacji to szczegóły techniczne, pozbawione kontekstu i w dużej mierze nieprzydatne jako opowieść o wojnie” – pisał Dave Gilson.

Z jednej strony mamy więc Assange’a, który twierdzi, że publikacja dokumentów to „jak otwarcie archiwów Stasi”, z drugiej polityków i ekspertów traktujących go jako wroga publicznego numer jeden, a z trzeciej tych samych polityków i ekspertów twierdzących, że Wikileaks nie odkryło nic, czego wcześniej nie znano. Prezydent Barack Obama powiedział, że w przeciekach Wikileaks nie ma nic nowego, za to sekretarz obrony Robert Gates uznał, że informacje te stanowią potencjalne zagrożenie dla żołnierzy NATO i afgańskich oraz zapowiedział zmianę polityki, która umożliwia dostęp tak wielu osób do raportów z wojny.

Wygląda zatem na to, że dokumenty ujawnione przez Wikileaks mogą być wszystkim dla każdego. Przez moment wydawało się, że rzeczywiście staną się sensacją roku. Ich medialna siła rażenia została znacznie zwiększona przez zmianę taktyki informacyjnej Wikileaks. Do lipca 2010 r. przecieki Wikileaks publikowane były na stronach internetowych organizacji i ewentualnie wykorzystywane przez media tradycyjne. Jednak przy dokumentach z Afganistanu Assange podjął współpracę z trzema renomowanymi dziennikami: amerykańskim „New York Timesem”, brytyjskim „Guardianem” i niemieckim „Spieglem”. Wikileaks potrzebowało najwyraźniej klasycznego kanału medialnego, dzięki któremu informacje zawarte w raportach mogłyby zostać opowiedziane w formie historii dotykającej emocji czytelnika i wzbogacone o kontekst polityczny i społeczny.

[srodtytul]Szczegóły gwałtu[/srodtytul]

Wiedzieliśmy już wcześniej, że rząd prezydenta Karzaja jest skorumpowany i bez poparcia w narodzie. Wiedzieliśmy, że w trakcie wojny wojska alianckie (również wojska polskie) zabijają ludność cywilną i w większości wypadków winni tych aktów pozostają bezkarni. Wiedzieliśmy, że Stany Zjednoczone co roku wspierają Pakistan kwotą miliarda dolarów na walkę z terrorystami, a część oficerów pakistańskiego wywiadu aktywnie współpracuje z talibami. Wiedzieliśmy, że wojska amerykańskie stosują zasadę „targeted killings”, czyli zabijania podejrzanych zamiast ich aresztowania. I wiedzieliśmy, że afgańskie siły bezpieczeństwa najlepiej wychodzą na zdjęciach, gorzej z ich operacjami na ulicy czy w górach – mimo że Amerykanie na przeszkolenie Afgańczyków wydali już 27 miliardów dolarów.

Jednak czym innym jest taka ogólna wiedza, a czym innym znajomość szczegółów gwałtu na 16-letniej dziewczynie dokonanego przez Afgańczyka, który pozostaje bezkarny, dlatego że może liczyć na ochronę amerykańskich żołnierzy, którym pomaga. Czym innym jest polityczna ocena klęski władz Pakistanu w walce z terrorystami, a czym innym znajomość nazwisk agentów pakistańskiego wywiadu współorganizujących zamachy samobójcze talibów. Czym innym ogólnie słuszne przekonanie, że w wojnie giną niewinni ludzie, a czym innym dokumenty na temat działań konkretnego oddziału amerykańskiego (Task Force 373) z niczym nieograniczoną „licencją na zabijanie”, raporty na temat zabitych przez ten oddział cywilach i – pomyłkowo – żołnierzach koalicji. W materiałach opublikowanych przez Wikileaks znajdują się raporty z około

300 operacji wojsk NATO, wskazujących, jak niewiele warte jest życie ludzkie – każde życie ludzkie – w trakcie wojny.

„The Guardian”, „Der Spiegel” i „The New York Times” gwarantowały Wikileaks nagłówki prasowe, które odbiją się echem na całym świecie i obecność co najmniej przez kilka dni na pierwszych miejscach w dziennikach telewizyjnych. Gazety przez kilka tygodni samodzielnie weryfikowały materiały i same zdecydowały, co opublikować, które raporty uwypuklić, które pominąć.

Nowa taktyka Assange’a nie była wolna od kontrowersji. Wszystkie trzy gazety mają profil lewicowy, co uczyniło z szefa Wikileaks łatwy cel krytyków zarzucających mu upolitycznienie informacji o wojnie. Assange zresztą nie kryje, że jest jej przeciwnikiem, co zapewne miało wpływ na jego decyzję skoordynowania publikacji w trzech lewicowych dziennikach, zamiast opublikowania jej wyłącznie na stronach organizacji, jak to było dotąd w zwyczaju.

Dodatkowo każdy z dzienników przyjął nieco inną optykę komentowania przecieku, uwypuklając rolę, jaką w wojnie odgrywają ich własne wojska. Nie miało to żadnego wpływu na wiarygodność informacji ujawnionych przez Assange’a (nikt tej wiarygodności jak dotąd nie podważył), natomiast nie przysporzyło mu przyjaciół wśród prawicowych mediów i polityków, nawet krytycznych wobec polityki amerykańskiej w Afganistanie.

[srodtytul]Dziennikarz czy marionetka?[/srodtytul]

Jednym z największych zarzutów stawianych Assange’owi i jego instytucji jest narażenie na szwank życia żołnierzy i ich współpracowników. Ostatecznie „The New York Times” zweryfikował niektóre dokumenty przed publikacją nawet w źródłach w Białym Domu (chodziło właśnie o materiały mogące zdaniem gazety narazić na niebezpieczeństwo konkretne osoby), co zresztą wywołało oburzenie Assange’a. W raportach ujawnionych przez Wikileaks rzeczywiście znalazły się nazwiska afgańskich informatorów wojsk NATO i amerykańskie władze mają autentyczne powody, by bać się o ich los. Jednak Julian Assange odpiera ataki, twierdząc, że wina za ewentualną śmierć któregokolwiek z nich spadnie na osoby w armii odpowiedzialne za bezpieczeństwo miejscowych agentów. „Materiał, który opublikowaliśmy, był dostępny dla każdego żołnierza i pracownika zakontraktowanego przez armię w Afganistanie – powiedział szef Wikileaks. – To armia amerykańska ponosi winę za brak należytej troski o swoich informatorów”.

Awantura o to, kto w istocie może mieć krew na rękach: dowódcy wojskowi czy Wikileaks, to najbardziej ostra debata towarzysząca publikacjom. Jednak trwała ona zaledwie kilka dni i ucichła. Merytoryczna rozmowa na temat szczegółów zawartych w raportach w zasadzie nie odbyła się, co wskazywałoby na rację tych, którzy mówili, że nie zawierają one przełomowych treści.

I to, być może, jest największym, choć mało eksponowanym odkryciem przy okazji całej sprawy: sam przeciek, choćby nie wiem jak dramatyczny, nie wystarczy, by zbliżyć nas do prawdy. Prawda, zwłaszcza w tak skomplikowanych przypadkach jak wojna, nie jest przedmiotem, który możemy otrzymać na tacy dzięki heroicznemu pracownikowi skorumpowanej organizacji albo dziennikarzowi, który miota się wśród wielkich graczy w korytarzach władzy i frontowych okopach. Zbyt często okazuje się, że w roli heroicznego dziennikarza występuje marionetka wykorzystywana przez polityków czy dowódców, czasem kierowana własną głupotą, czasem interesem. Uzyskana z takiego źródła „prawda” jest karykaturą, zdeformowanym odbiciem politycznych czy finansowych motywów ludzi puszczających przeciek i publikujących go.

Prawda nie jest również domeną ideologów Internetu w wydaniu Web 2.0, gdzie poszukiwanie „prawdy” polega na bezmyślnym eksponowaniu wszystkiego jak leci, bez względu na konsekwencje, tylko dlatego, żeby zdobyć punkt w nieustannej grze z rządem, politykami, armią i innymi autorytetami. Hasło „lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć” staje się religijnym wezwaniem do odsłaniania wszystkiego: na poziomie indywidualnym – prywatnych danych, adresów, numerów telefonów, zdjęć rodzinnych i najbardziej intymnych szczegółów życia („czego się boisz, skoro nie masz nic do ukrycia?”), na poziomie publicznym – informacji, które mogą narazić innych na niebezpieczeństwo czy nawet śmierć.

W istocie „kult przecieku”, który coraz częściej zastępuje normalne, rzetelne dziennikarstwo, czyni z dziennikarzy pasywnych, zdanych na innych („tych, którzy naprawdę wiedzą”) odbiorców i przekazicieli informacji. Przeciek zastępuje dociekliwość, niewygodne pytania, konfrontację z władzą, czyli działania, na których końcu tkwi wątpliwość, czasem podważenie status quo i pozycji ludzi, którym zależy na jego utrzymaniu. Prawda w wersji „przeciekowej” nie jest wynikiem krytycznej analizy informacji, dochodzenia, organizowania faktów, szukania motywów aktorów wydarzeń, ale staje się mitycznym świętym Graalem, do którego dostęp łaskawie umożliwia nam jego posiadacz.

W tym sensie Julian Assange nie jest mesjaszem wolnych mediów, a dokumenty zawarte w materiale pod nazwą Afghan War Logs zamieszczonym na stronach Wikileaks ani nas specjalnie nie przybliżają, ani nie oddalają od prawdy o wojnie w Afganistanie. Ważne, co z nimi zrobimy.

Wojna jest zła, a każdy, kto odkrywa jej grozę, zasługuje na słowa uznania, prawda? Dowiadujemy się więcej o cynizmie ludzi, którzy nami rządzą, o mrocznych zakamarkach ludzkiej natury i tragediach, które sami sobie gotujemy.[wyimek]Prawda w wersji „przeciekowej” nie jest wynikiem krytycznej analizy informacji, szukania motywów, ale staje się mitycznym świętym Graalem, do którego dostęp łaskawie umożliwia nam jego posiadacz[/wyimek]

Na pozór dokumenty opublikowane pod koniec lipca przez portal Wikileaks na temat wojny w Afganistanie są właśnie takim odkryciem: bezkompromisowym i pozbawionym komentarza zbiorem raportów z działań armii NATO w latach 2004 – 2009. „Najważniejszy w tym materiale jest opis wojny – mówił szef Wikileaks Julian Assange. – Jedna cholerna rzecz po drugiej: ciągła śmierć dzieci, powstańców, aliantów, zranionych ludzi”. Czyli mamy wreszcie zebraną w całość (92 tysiące dokumentów) i dzięki Internetowi dostępną dla każdej osoby gotowej poświęcić swój czas – prawdę o wojnie w Afganistanie.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał