Wersja, że to Sikora miał zza ogrodzenia fotografować niemiecką koparkę przenoszącą ciała jest bardzo mało prawdopodobna. Wedle informacji, które muzealnicy mają od krewnych, dróżnik sprowadził się w te strony dopiero w drugiej połowie lat 40. – obóz działał w latach 1942 – 1943.
Poza tym teren obozowy okalało wysokie ogrodzenie, obłożone gałęziami – do wysokości trzech metrów. Trzeba byłoby wspiąć się bardzo wysoko na drzewo w bezpośrednim sąsiedztwie obozu, by uchwycić koparkę. To niosło ze sobą niebezpieczeństwo. Przy ogrodzeniu wznosiły się wysokie wieże, na których wartę pełnili strażnicy. Nie wahali się pociągać za spust. W muzealnych archiwach są dokumenty świadczące o tym, że obsługa obozu strzelała do chłopów, którzy pracując w polu, zanadto próbowali przyglądać się temu, co dzieje się za ogrodzeniem.
Opisywane fotografie potężnych koparek pracujących przy dołach z ciałami rzeczywiście istnieją. Tyle że pochodzą z albumu Kurta Franza, zastępcy komendanta obozu. Franz, okrutny zbrodniarz, dokumentował swą służbę w Treblince. Album z fotografiami opatrzył tytułem „Piękne czasy”. Zdjęć z zewnątrz praktycznie nie było. Fotografię ciemnego dymu spowijającego teren nad Treblinką zrobił latem 1943 roku Franciszek Ząbecki, kolejarz współpracujący z Armią Krajową. Ale pstryknął ją z odległości kilku kilometrów.
Być może Kiryluka zawodzi pamięć. Być może Sikora przechwalał się Kirylukowi dokonaniami, być może pokazywał czyjeś zdjęcia, przypisując sobie ich autorstwo.
[b]7[/b] Znaleźliśmy inny trop. Na odwrocie spornego zdjęcia zachował się spłowiały napis zrobiony niebieskim tuszem: „Krasnodębski Tad. PKS”. Innym tuszem dopisana jest cyfra 3.
Krasnodębski to popularne nazwisko w okolicy. Okazuje się jednak, że w czasach powojennych w PKS, w pobliskim Sokołowie Podlaskim, pracował Tadeusz Krasnodębski. Zanim trafił do PKS, był milicjantem. W lubelskim IPN zachowała się jego teczka pracy w MO. Obejrzeliśmy ją, nie obfituje w dokumenty, bo i kariera Krasnodębskiego w milicji nie była długa – od sierpnia 1944 (krótko po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej) do listopada 1946. Krasnodębski skończył w milicji kurs szoferski. Został z szeregów wydalony: bo ordynarnie odnosił się do ludności, miał wrogi stosunek do ZSRR i był niepewny politycznie. Jako 21-latek został byłym kapralem MO.
Dlaczego na odwrocie fotografii jest nazwisko szofera?
Krasnodębski już nie żyje. Jego rodzina nie zna odpowiedzi na pytanie. Wygląda, jakby zdjęcie było pamiątką dedykowaną Krasnodębskiemu, gdy już pracował w sokołowskim PKS. Kto mu ją dał? Dawni koledzy w milicji, którzy uwiecznili scenę? Krasnodębski jest na fotografii? Już jako cywil, jeszcze jako milicjant? Trudno odpowiedzieć.
W legitymacji szkolnej z 1944 roku jest zdjęcie nastolatka – chłopak ma jasną marynarkę, krawat, włosy elegancko zaczesał do tyłu. Skupiona mina. Czy Krasnodębski jest na zbiorowej fotografii wśród cywilów i mundurowych? Zdjęcie jest zbyt niewyraźne, by to wyłapać. Większość mężczyzn ma na głowach czapki, co dodatkowo utrudnia zadanie.
[b]8[/b] Być może sposób na rozwikłanie sprawy jest inny. Podobno fotografia została zrobiona podczas obławy zorganizowanej przez jednostkę z Ostrowi Mazowieckiej. Tak napisali reporterzy „Gazety Wyborczej”, na których powołuje się Gross. O tej operacji wspomina też Martyna Rusiniak, która jako pierwsza zajęła się badaniem tego, co po wojnie działo się wokół Treblinki, i napisała książkę „Obóz zagłady Treblinka II w pamięci społecznej (1943 – 1989)”:
„Według informacji z 4 III 1946 r., podanej przez dowódcę grupy Wojska Polskiego z jednostki stacjonującej w Ostrowi Mazowieckiej, która udała się w teren w celu rozpędzenia »kopaczy«, część z nich aresztowano. Znaleziono wówczas przy nich złote koronki, pierścionki oraz porcelanowe zęby w oprawie. Tu również mowa jest o dużej liczbie osób udających się na łowy oraz o posługiwaniu się przez nie bombami w celu wydobycia zwłok pomordowanych na powierzchnię. Bomby te pochodziły z lotniska w Ceranowie i były dostarczane przez żołnierzy sowieckich stacjonujących w Kosowie Lackim”.
Fragment reportażu w „Gazecie Wyborczej” i informacje historyczki brzmią bardzo podobnie. Pewnie chodzi o tę samą akcję. Ale u Rusiniak pojawia się data – 4 marca 1946 roku. Tyle że ludzie z fotografii ubrani są lekko, letnio. Oczywiście, na początku marca zdarzają się ciepłe dni, ale nie wtedy. Zajrzeliśmy do archiwalnych numerów „Życia Warszawy”. Prognoza na
[b]3[/b] marca 1946 jest kiepska. W nocy przymrozki, w dzień najwyżej 2 stopnie. Dzień później gazeta pisze o zatorach lodowych na rzekach. 5 marca pogoda fatalna: „Dzisiaj przewidywane jest w dalszym ciągu, na ogół, zachmurzenie duże z drobnym miejscami śniegiem. Nocą przymrozek, dniem temperatura w pobliżu zera stopni”.
Może była jeszcze inna operacja jednostki z Ostrowi?
– Może, ale świadczącego o tym dokumentu w archiwach nie znalazłam – mówi Rusiniak.
Może mundury uzbrojonych mężczyzn na zdjęciu pozwolą dowiedzieć się czegoś? Spytaliśmy Iwonę Sobierajską, kustoszkę Muzeum Wojska Polskiego, która jest ekspertką w tej dziedzinie. Po konsultacjach z kolegami odpowiedziała:
„Okrągłe czapki, furażerki, wszystko niespójne. Mundury wyglądają na drelichowe. Ubrani w nie mężczyźni są rozchełstani. A to każe przypuszczać, że patrzymy raczej na milicjantów, a nie na wojsko. Żołnierze wyglądali porządniej. Wydaje mi się, że mundury pochodzą z II połowy lat 40., 1945 – 1950, może 1951. Ale zdjęcie jest niewyraźne. Głowy sobie nie dam uciąć”. A więc raczej milicja.
[b]9[/b] Jeszcze jeden problem. Cywile na fotografii nie wyglądają na złapanych kopaczy – wielu jest w białych, odświętnych koszulach, nie widać zdenerwowania, nikt nie ukrywa twarzy, nie chowa się za kimś, kto stoi obok. Mundurowi nie wyglądają na takich, którzy kogoś pilnują. Może to kierownik muzeum ma rację? Może to fotografia z porządkowania terenu?
Jest faktem, że miejscowi brali po wojnie udział w takich pracach. Świadczą o tym choćby spisane dla muzeum wspomnienia Barbary Kadaj, która, będąc dzieckiem, mieszkała w pobliskim Prostyniu. Z jej relacji wynika, że 8 lub 9 września 1947 roku nauczyciel Feliks Szturo zaprowadził dzieci do byłego obozu. Dzień wcześniej poprosił, żeby uczniowie zamiast tornistrów wzięli z domu kosze z wikliny lub korzeni drzew. – Na miejscu nauczyciel powiedział, że jesteśmy na wielkim cmentarzysku, zadaniem naszym jest pozbieranie tych kości, co leżą na ziemi, i wyciąganie tych, co wystają z ziemi i żwiru. Mieliśmy po 11 – 12 lat. Pan pomagał nam wyciągać, bo niektóre kości tkwiące w ziemi były mokre. Cuchnący odór gnijącego ciała robił swoje – opisała Barbara Kadaj. Po południu na miejsce przyjechał ksiądz Józef Ruciński, który z grupą 25 – 30 dzieci zmówił różaniec. – Jeszcze ciekawostka. Kosz, do którego zbierałam kości, stał na strychu w domu mojej mamy. Rozleciał się w lato 2009 roku. Szczątki spaliłam – dodała pani Kadaj. Teren był porządkowany również później, także z udziałem miejscowej ludności – np. we wrześniu i listopadzie 1949 roku. Wyznaczano alejki, stawiano ogrodzenie, furtki. W Archiwum Państwowym w Siedlcach zachowały się dokumenty finansowe z tych prac. Fotografia może pochodzić z tamtego okresu. Może, ale nie musi. Może wcale nie jest z Treblinki? Sprawdzają to pracownicy muzeum. Na przełomie sierpnia i września 1949 roku w pięciu miejscach w sąsiedztwie obozu dokonywano ekshumacji ciał czerwonoarmistów. W sumie chłopi w asyście milicjantów wykopali z ziemi szczątki 93 żołnierzy, którzy polegli w okolicy podczas gwałtownych walk z Niemcami w 1944 roku. Starosta węgrowski instruował podwładnych w telefonogramie, „aby przy zbieraniu zwłok miejscowe społeczeństwo okazało należny hołd i cześć poległym żołnierzom”. Może dlatego ludzie na spornej fotografii są „na galowo”? To oczywiście hipoteza. Protokoły ekshumacji czerwonoarmistów są bardzo ogólne, nie ma w nich zdjęć, które można byłoby porównać z tym, które opisuje Gross.
[b]10[/b] Kierownik muzeum Edward Kopówka tekst o Treblince zacząłby tak:
„To był obóz śmierci, miejsce, gdzie Niemcy zamordowali ponad 900 tysięcy Żydów”.
Idziemy na polankę, gdzie stały komory gazowe i ruszt do palenia zwłok. Z budynków nie ocalało nic – Niemcy zrównali obóz z ziemią w 1943 roku, na miejscu zbiorowych mogił posiali łubin. Zacierali ślady zbrodni.
Państwo w 1964 roku wybudowało pomnik tam, gdzie były komory i postawiono kamienie pamiątkowe z nazwami miejscowości w miejscu dołów z ciałami.
Największe wrażenie robi otoczona lasem polanka. Stojąc tu, trudno sobie wyobrazić, że na takim skrawku ziemi zamordowano w ciągu roku prawie milion ludzi. Udało się dzięki doskonałej niemieckiej organizacji pracy:
Podjeżdża 20 wagonów. Wysiadka. Najważniejsze, żeby niczego nie podejrzewali. Dlatego zbudowano budynek dworcowy z kasą i zegarem. Kaleki, dzieci i starcy na prawo do lazaretu – na badanie. Tam ich rozstrzeliwano. Chodziło o to, żeby nie blokowali kolejki. Pozostali rozebrać się i do łaźni. „Łaźnia” to komora gazowa – „gaz” to spaliny z silnika Diesla wyciągniętego z radzieckiego czołgu. Więźniowie otwierali drzwi z drugiej strony, wyciągali zwłoki, sprawdzali, czy nie mają złotych zębów albo kosztowności ukrytych w odbycie, ustach... Potem wszyscy na ruszt i do dołu.
Palić zaczęto dopiero w 1943 roku. Znów zdecydowały względy praktyczne. Ciała nie mieściły się w grobach, zaczynały się wylewać, smród był coraz większy. Poza tym trzeba było zniszczyć dowody. Ruszt ulepszał osobiście Herbert Floss – autorytet od palenia zwłok z doświadczeniem w Bełżcu i Sobiborze. Konstrukcja była prosta: szyny kolejowe, ułożone na betonowych słupkach.
Kopówka: – Działało to na prostej zasadzie rusztu, czyli grilla.
Śmierć 900 tysięcy to dla kierownika istota tego, co się stało w Treblince. To, co działo się po wojnie, to detal, bardzo przykry i wstydliwy, ale jednak detal.
– Dlaczego nie zrobi pan gablotki w muzeum? Niech pan to tak opowie jak nam: „Po wojnie działy się tu złe rzeczy. Ludzie kopali w ziemi, szukali złota. Jednak nie wolno tego porównywać z zamordowaniem ponad 900 tysięcy Żydów przez Niemców...”.
– Myślę o tym, żeby gablotka była. Do tej pory jednak nie ma pewności, jaka była skala zjawiska. Jedni mówią, że miało to charakter masowy, inni, że były to pojedyncze przypadki. Przekonujących dowodów nie ma. A bandytyzm po wojnie nie był niczym niezwykłym. Ja przypadki kopania kwalifikuję właśnie jako bandytyzm.
– Ale nie ma pan wątpliwości, że kopali?
– Kopali. Dlatego mogiły zabetonowano i dopiero na betonie postawiono pamiątkowe kamienie. To był pomysł, żeby raz na zawsze zabezpieczyć to miejsce.
[b]11[/b] Różnice dotyczą więc skali, bo relacji potwierdzających, że w okolicy grasowały hieny, jest sporo.
Jedna z nich zawarta jest w kronice oddziału majora Zygmunta Szendzielarza Łupaszki:
„2 II 1946 r. Zbliżamy się do sławnej Treblinki. Według opowiadań ludności, ciągłe rozkopywanie i ograbianie trupów doszło do ostatnich granic zezwierzęcenia. Wyrywa się zęby, całe szczęki, obcina ręce, nogi, głowy, aby zdobyć kawałek złota. Profanacja, a władze nie przedsiębiorą celem zabezpieczenia tego jedynego w swoim rodzaju cmentarzyska, na którym spoczywa przeszło 3 miliony Żydów, Polaków, Cyganów, Rosjan i in. narodowości.
3 – 4 II 1946 r. Chmielnik. Jesteśmy o 3 km od »obozu śmierci«. Wywiad przeprowadzony w »obozie« potwierdził dane o profanacji. Wieczorem 4 II 1946 r. jedziemy do wsi Wólka-Okrąglik na ekspedycję karną przeciw poszukiwaczom złota w Treblince”.
Dokument przywołał niedawno Jacek Leociak (współautor „Getta warszawskiego. Przewodnika po nieistniejącym mieście”) w rozmowie z Michałem Okońskim w „Tygodniku Powszechnym” i dodał:
„Już na początku 1943 roku w niektórych wydawnictwach konspiracyjnych odnotowano, że wsie w pobliżu Treblinki są całkowicie zdemoralizowane”.
Historyczka Martyna Rusiniak przywołuje dwie relacje.
Pierwsza, Polsko-Sowiecka Komisja do Zbadania Zbrodni Niemieckich z 15 września 1944 r. Komisja zastała „pole porosłe kartoflami”, podarte i nadpalone części dowodów osobistych, porozrzucane misy, kubki, widelce, zabawki dziecinne, strzępy książek, ubrań, butów. „Czuć jeszcze nadal trupi zapach”.
Kolejna relacja z wizyty Michała Kalembasiaka i Karola Ogrodowczyka (zachowana w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego) pochodzi z 13 września 1945 roku. Minął rok i teren nie wygląda już jak pole kartofli:
„Stwierdziliśmy, że w miejscu, gdzie znajdował się obóz, zastaliśmy zryte pole przekopane przez okoliczną ludność. Pole było tak zryte, że w niektórych miejscach były doły do 10 m głębokie, w niektórych widniały szczątki kości ludzkich, piszczele, szczęki, nogi. Pod każdym drzewkiem były otwory wykopane przez poszukiwaczy złota, brylantów. Odór trupi i gazu tak nas odurzył, iż poczęliśmy z kolegą wymiotować i uczuliśmy drapanie niesamowite w gardle. Posuwając się po terenie dalej, zastaliśmy ludzi, którzy kopali w dołach, rozkopywali ziemię. Zapytani przez nas: »Co wy tu robicie?«, nie dali żadnej odpowiedzi. W oddaleniu od powyższego miejsca o 300 m, gdzie uprzednio znajdowało się krematorium, zauważyliśmy grupę ludzi z łopatami, którzy kopali w ziemi. Zobaczywszy nas, zaczęli uciekać”.
W archiwum IPN historyczka znalazła pismo komendanta MO z Kosowa Lackiego do prokuratora w Siedlcach z 29 września: „sporządzaliśmy obławy, przepędzając hieny ludzkie, które uparcie wracały”.
Takich dokumentów i opowieści jest więcej. Rozdział książki, w którym się znajdują, Martyna Rusiniak zatytułowała „Długi cień Treblinki – Eldorado Podlasia?”.
Historyczka pochodzi z tamtych stron. Opowiada nam, że dała do przeczytania pracę magisterską (która była podstawą książki) swojemu kuzynowi: „Niczego nowego się nie dowiedziałem”, skomentował.
[b]12[/b] Co jest na tej fotografii? Nie można nawet z pewnością powiedzieć, gdzie została wykonana. Na polance w obozie zagłady? Bardzo możliwe! Ale równie dobrze można je było zrobić na innej polance, gdzie były masowe groby. Takich polanek po wojnie było w Polsce wiele.
Kopacze? Ludzie, którzy porządkowali obóz? Wieśniacy zagonieni do ekshumacji żołnierzy Armii Czerwonej?
Kierownik Kopówka zrobił powiększenia twarzy postaci ze zdjęcia.
Rozdał je lokalnym autorytetom. W tutejszej prasie ukazało się ogłoszenie. Mieszkańcy będą szukać na zdjęciu swoich bliskich. Wszyscy mają nadzieję, że znajdzie się jakiś dowód. Dowód, że ci ze zdjęcia zostali napiętnowani pochopnie, bo nie byli hienami.