106 tekstów składających się na wnikliwy wizerunek PRL z epoki „socjalizmu z ludzką twarzą towarzysza Sztygara" oraz karnawału „Solidarności" nie trąci myszką. Autor wytyka – kąśliwym piórem – absurdy ustroju przymusowo importowanego nad Wisłę ze Wschodu. Jego spostrzeżenia wynikają z wnikliwej obserwacji prawideł władających realnym socjalizmem – vide reportaże społeczne: „Express 41 408", „Pasożyt", „Willa przy ulicy Grodzkiej" oraz felietony: „Kaczki dopłacą", „Uszczelka", „Interes społeczny", „Jajko" czy „Dowód". Ale także orientacji w rodzimym show-biznesie – czego egzemplifikację stanowią pełne ciętego humoru polemiki z tandemem tekściarskim – słusznie zapomnianym – występującym pod pseudonimem Jan Gwóźdź. „Wykwintna koperta, opatrzona uczciwie znaczkiem za 50 groszy, zawierała sporządzony w czterech językach regulamin nagrody im. Jana Gwoździa, srebrnego wazonu przyznawanego śpiewającego piosenki z tekstem fundatora (...) może także otrzymać go kompozytor, aranżer, orkiestra bądź przedstawiciele instytucji zajmujący się propagowaniem twórczości piosenkarskiej Jana Gwoździa (...) imponująca jest dotychczasowa lista laureatów (...) od ministra Sokorskiego, zapewne za najlepsze śpiewania przy goleniu (...) aż po Japonkę Miki Nakasone, która do tego stopnia spopularyzowała twórczość Gwoździa w Kraju Kwitnącej Wiśni, że żaden Japończyk nie popełni harakiri inaczej, jak tylko z towarzyszeniem piosenki fundatora. (...) Do tego wszystkiego załączony był bardzo uprzejmy list, w którym Gwóźdź zapytuje, czy redakcja „itd." nie jest przypadkiem zainteresowana w publikowaniu ich twórczości (...) Niniejszym propaguję więc twórczość Jana Gwoździa, a ponieważ zgodnie z regulaminem szkalowanie poziomu literackiego grafomańskich utworów Jana Gwoździa nie jest czynem nieetycznym, srebrny wazon mi się należy. Postawię go sobie na komodzie, między Kościuszką z gipsu a drewnianym jeleniem".

Obawiam się, że niejeden czytelnik pęknie ze śmiechu, czytając pieczołowicie wyselekcjonowane w ramach pięcioodcinkowej „Złotej księgi nauki polskiej" tytuły prac doktorskich sprzed ponad trzech dekad, np. „Wpływ moczu schizofreników na hodowlę kropidlaka czarnego", „Wpływ sesji egzaminacyjnej na stan biologii pochwy u studentek środowiska wrocławskiego", „Zginanie płyt obciążonych momentem skupionym" albo „Niebezpieczni dawcy uniwersalni". Niektóre zyskały nawet na aktualności. „Formy gry w palanta na obszarze Polski" bez wątpienia uległy zwielokrotnieniu. To samo dotyczy „Koneksji wyższych rzędów". „Wibracyjne dobijanie wątku" z pewnością może dziś zaowocować profesurą – wystarczy zapoznać się z młodą literaturą polską, „Analizę przykładów nieszkodliwości hazardu w automatach sekwencyjnych" należałoby bezwzględnie uzupełnić o doświadczenia Mira, Rycha, Zbycha i Grzecha, „Tremę u jąkających się" zaś mogłoby chyba uzupełnić zbadanie redaktora naczelnego „GW", którego mentalność Rybiński po latach bezlitośnie obnażył w jednej z najważniejszych publikacji prasowych III RP pt. „Koniec Polski Kiszczaka i Michnika".

Patyna czasu nie pokryła również pointy felietonu „Bez sensu, ale cenzuralnie" polemizującego z komentarzem redaktora naczelnego „Życia Literackiego" Władysława Machejka zawierającym sformułowanie: „Intendentom chodzi zapewne o wydarcie jeszcze jednego kęsa z ciała władzy, iżby już tylko pełzała". „Śledzenie meandrów machejkowej stylistyki – pisał Rybiński – ma dla mnie urok równy rozrywkom umysłowym. Zwłaszcza wyłuskiwanie sensu oraz odgadywanie znaczenia obcych słów, naturalnie nie tego właściwego, ale tego, o którym autor myślał podczas pisania. (...) Skupiłem się, wysiliłem intelektualnie i – eureka. Intendenci to nosiciele intencji. Wprawdzie tylko dla Machejka, bo źródłosłów całkiem inny i skojarzenie bez sensu, ale nie o to chodzi. Na tej samej zasadzie ci, którzy mają polucje i policję, nazywani mogą być politykami".

„Nieodżałowany Maciej Rybiński – niewątpliwie jeden z najwybitniejszych felietonistów polskiego dziennikarstwa – tylko z pozoru dworuje z rzeczy błahych. Gimnastykując się z cenzurą, de facto rozprawia się z „władzą ludową" i jej funkcjonariuszami". Podpisujemy się pod słowami Jana Pietrzaka rekomendującymi ten prześmiewczy tom, który powinni obowiązkowo przeczytać nie tylko studenci dziennikarstwa.

Maciej Rybiński „Ryba w czerwonej zalewie". Wybór i opracowanie: Grzegorz Eberhardt. LTW, Dziekanów Leśny 2011