Właśnie z programowych artykułów owej „Pobudki" pochodzi pojęcie „inteligentny proletariat". Pojęcie, wydaje mi się, kluczowe dla zrozumienia „fatalności", jak to ujmował Norwid, całej polskiej późniejszej lewicy we wszystkich jej nurtach.
„Inteligentny proletariat", jeśli dobrze pamiętam streszczających usiłowania pierwszych socjalistów historyków, miał być tą właśnie rodzącą się klasą społeczną, która zrobi w Polsce socjalistyczną rewolucję i zaprowadzi nowy ład, postępowy, sprawiedliwy i tak dalej. Skąd się owa nowa klasa miała wziąć? Z „licznych rozbitków zbankrutowanego szlacheckiego stanu, szukających zarobku na polu pracy intelektualnej". Szukających i nieznajdujących z racji polityki zaborców, a zatem nieuchronnie się radykalizujących.
Budowanie wizji społecznej rewolucji na radykalizmie rozbitków stanu szlacheckiego, zbiedniałych inteligentów, słabo się miało do teorii Marksa, która rolę sprawczą przyznawała wszak „klasie robotniczej". Fakt, że to właśnie pomysły Marksa okazały się księżycowe, a intuicję polskiej „gminy narodowosocjalistycznej" potwierdziła niebawem historia ? 30 lat po niej socjalizm powstał faktycznie nie w krajach uprzemysłowionych, lecz w najbardziej zacofanym, feudalnym samodzierżawiu, i nie wskutek żadnej tam robotniczej klasowej świadomości, tylko dzięki klasycznej, średniowiecznej wojnie chłopskiej, rozpętanej z poduszczenia niemogących sobie znaleźć w feudalnej strukturze godnego miejsca inteligentów.
Specyficznie polskim problemem rodzącej się u schyłku XIX stulecia lewicy nie było jednak to, że wbrew swej ideologii nie wywodziła się z „ludu", tylko z wyrzutków klasy panującej. Wśród 300 działaczy I-Międzynarodówki, jak policzyła Barbara Tuchmann, był tylko jeden robotnik, ale i on właściwie był tylko synem robotnika, który dobił się wykształcenia i awansu. (Ciekawe, swoją drogą, że zdecydowaną większość tego szemranego towarzystwa, którego głównym celem było zniszczenie prawa, stanowili właśnie różnego autoramentu prawnicy, adwokaci, rejenci czy pisarze sądowi). Nieobecność w ruchu „robotniczym" robotników stanowiła więc u jego zarania normę.
Ale w Polsce tak się złożyło, że robotnicy i w ogóle lud nie tylko byli na pomysły jego wyzwalania obojętni. Ten lud okazywał się generalnie wręcz wrogi środowiskom, które go chciały wyzwalać, uznając je za obce. „Inteligentny proletariat", witany z nadziejami przez „Pobudkę", od proletariatu zwykłego oddzielała bariera wzajemnej niechęci. Po części być może była to bariera klasowa, ale przede wszystkim ? kulturowa. Jakkolwiek na sprawę spojrzeć, „inteligentny proletariat" był formacją wyrzutków, ludzi wykorzenionych ? czy to, jako się już rzekło, z podupadającej szlachty, czy też, o czym mówić w czasach terroru politpoprawności strach, ale co przecież jest historycznym faktem, z kultury żydowskiej. Natomiast proletariat zwykły pozostawał w swojej kulturze ? ludowej, a więc patriarchalnej i katolickiej. Pozostawał ? jak to niemal jednobrzmiąco konstatowali przez lata kolejni wielcy polskiej lewicy ? „żywiołem z natury endeckim".
I co tu z takim endeckim żywiołem robić? Polski lewicowiec albo musi zdradzić lewicę, jak Piłsudski, który z „czerwonego tramwaju" wysiadł, albo przyjąć, że lud dla jego własnego dobra trzeba oszukiwać. Że lewicowość ? to elitarność. To salon, wtajemniczenie i umiejętność manipulowania masami przy jednoczesnym utrzymywaniu ich w nieświadomości rzeczywistych celów, którym służą.
Bardzo mi brakuje książki, która by opisała tę polską specyfikę tutejszej lewicy, historycznie pokłóconej z ludem, w całym absurdzie jej historii ? od „Pobudki" po Geremka z Michnikiem, a może nawet i po „Krytykę Polityczną".