Reklama

Piotr Zaremba o nadużyciach w ocenach powstania warszawskiego

Publikacja: 06.08.2011 01:01

Kłóćmy się o powstanie, nawołuje Grzegorz Sroczyński w „Gazecie Wyborczej" w dzień po facebookowym werdykcie Radosława Sikorskiego. Czy rzeczywiście w każdym momencie i każdymi słowami? Czy cytaty z Kisiela i innych krytyków decyzji o godzinie W cokolwiek tu tłumaczą?

To Jacek Kuroń opisał w latach 90. pewne wystąpienie Barbary Labudy jako pierdnięcie w salonie. Otóż do wpisu Sikorskiego pasuje, niestety, ta właśnie metafora. Po szefie polskiego MSZ z taką biografią spodziewałbym się więcej.

Pranie rodzinnych brudów jest czasem oczyszczające. Ale czy na srebrnych godach rodziców? A może na pogrzebie? Starzy ludzie, którzy ledwie kilka lat temu doczekali się pełnego dowartościowania własnych biografii, mają prawo odebrać słowa o „narodowej katastrofie" jako skierowane do siebie, a nie do nieżyjącego dawno Bora-Komorowskiego. Obojętnie, jak sami oceniali wtedy i potem tę decyzję. Kto tego nie rozumie, kto czekał do tego dnia, aby im to zrobić, ten odznacza się piramidalnym brakiem wrażliwości.

Małgorzata Kidawa-Błońska oceniła, że Facebook to forma komunikacji, gdzie najpierw się pisze, a potem myśli. Jak sama pani poseł zauważyła, jest pani nie na czasie. Sikorski wymyśla sobie nowy wizerunek – obrazoburcy, trochę subtelniejszego Palikota szukającego poklasku u ludzi, dla których liczy się szybka reakcja, greps, kpina. Opinia skandalisty wydaje mu się pracowicie gromadzonym kapitałem na przyszłość.

Sikorski sądzi zapewne, że przy okazji bije w PiS, w radykalną retorykę Kaczyńskich. „Kto jest za rozlewem krwi w 1944, jest też za nierozsądnym drażnieniem Rosjan, Niemców w 2011" – to jego przesłanie. Naturalnie wybór do tego celu powstania gorszy i drażni wielu ludzi PO. Dziś tak jest. Ale z głębi tej partii słychać już głosy, na razie dyskretne, że czym więcej wyrazistych osi podziałów, tym lepiej.

Można na przykład sięgnąć po retorykę antyinsurekcyjną, która w Polsce była raczej domeną prawicy. To polscy radykałowie wywoływali i czcili powstania, dopiero Piłsudski uczynił z tej tradycji coś ogólnonarodowego, też jednak połowicznie. W tym sensie Sikorski może się uważać za spadkobiercę stańczyków albo endeków – wszak doradza mu Roman Giertych.

Tylko że to dziś kostium. Ten spór wykracza poza ramy martwych podziałów oraz doraźną logikę wojny „radykalnego" PiS ze „stateczną" Platformą. Wykracza wreszcie poza realny spór o historię, o tamte decyzje. Nawet jeśli interesuje on cokolwiek Sikorskiego, to przecież nie tych, którzy ochoczo wtórują mu w Internecie. Wygrażanie Muzeum Powstania Warszawskiego, a to dziś ton modny, nie jest pluciem na grób Bora-Komorowskiego. Jest pluciem na groby tysięcy dzielnych ludzi.

Sikorski staje się pożytecznym sojusznikiem postmodernistycznej lewicy, która powstańczą tradycję konsekwentnie podkopuje. I znowu nie dlatego, że zdemaskowanie błędów Bora ma dziś znaczenie. Tradycyjnie najbardziej szczere są osoby niepolityczne. Olga Lipińska wyraziła to dosadnie: należy odrzucić pomnik małego powstańca, bo polska młodzież powinna mieć przekaz jednoznaczny: najważniejsze jest życie.

Reklama
Reklama

Dodajmy: życie ponad wszystko, pogodzenie się i dostosowanie. Nie trzeba być romantykiem a la Rymkiewicz (ja nim akurat nie jestem), aby widzieć w takim rozumowaniu niepokojący projekt wychowawczy.

Jest coś jeszcze. W znakomitym serialu Scorsese „Zakazane imperium" widzimy, jak cwani irlandzcy politycy zbierają się raz do roku, aby świętować. Co świętować? Tradycję jednego ze swoich antybrytyjskich powstań, biednych, nieznanych światu i oczywiście przegranych. Czy zbierają się, aby rachować po fakcie siły i środki? Oceniać błędy dowódców? Nie, oni wiedzą, że trzymając się prostych komunikatów o własnej historii, przetrwają jako odrębna zbiorowość w amerykańskim oceanie.

To nie wyklucza szczegółowych ocen, rozliczeń. Ale świeczka dla zmarłych bohaterów jest czymś, czego nie da się bezpośrednio łączyć z targowaniem się z historią. Chyba że ktoś chce, aby Polacy jako zbiorowość zniknęli, rozmyli się. Ale warto się do tego przyznać.

Kłóćmy się o powstanie, nawołuje Grzegorz Sroczyński w „Gazecie Wyborczej" w dzień po facebookowym werdykcie Radosława Sikorskiego. Czy rzeczywiście w każdym momencie i każdymi słowami? Czy cytaty z Kisiela i innych krytyków decyzji o godzinie W cokolwiek tu tłumaczą?

To Jacek Kuroń opisał w latach 90. pewne wystąpienie Barbary Labudy jako pierdnięcie w salonie. Otóż do wpisu Sikorskiego pasuje, niestety, ta właśnie metafora. Po szefie polskiego MSZ z taką biografią spodziewałbym się więcej.

Pranie rodzinnych brudów jest czasem oczyszczające. Ale czy na srebrnych godach rodziców? A może na pogrzebie? Starzy ludzie, którzy ledwie kilka lat temu doczekali się pełnego dowartościowania własnych biografii, mają prawo odebrać słowa o „narodowej katastrofie" jako skierowane do siebie, a nie do nieżyjącego dawno Bora-Komorowskiego. Obojętnie, jak sami oceniali wtedy i potem tę decyzję. Kto tego nie rozumie, kto czekał do tego dnia, aby im to zrobić, ten odznacza się piramidalnym brakiem wrażliwości.

Reklama
Plus Minus
Donald Trump wciąż fascynuje się Rosją. A Władimir Putin tylko na tym korzysta
Plus Minus
„Przy stole Jane Austen”: Schabowy rozważny i romantyczny
Plus Minus
„Langer”: Niedopisana dekoratorka i mdły arystokrata
Plus Minus
„Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych”: Wolno płonąca planeta
Plus Minus
„Historie afgańskie”: Ludzki wymiar wojny
Reklama
Reklama