Komorowski w butach Kaczyńskiego

Bronisław Komorowski wziął się za politykę wschodnią. Wygląda na to, że powoli wchodzi w buty swojego poprzednika

Publikacja: 13.08.2011 01:01

Prezydent Bronisław Komorowski na ulicy Lecha i Marii Kaczyńskich w Batumi. 27 lipca 2011 r. (fot. P

Prezydent Bronisław Komorowski na ulicy Lecha i Marii Kaczyńskich w Batumi. 27 lipca 2011 r. (fot. Piotr Molecki/KPRP)

Foto: Fotorzepa

Obaj prezydenci byli po kilku winach. Obaj mieli ochotę jeszcze pogadać. Ustalono, że zmienią lokal i jeszcze chwilę posiedzą „w wąskim gronie". Nagle Saakaszwili zaproponował, że sam podrzuci Komorowskiego i naszą pierwszą damę limuzyną do nowej knajpki. Przy okazji pokaże miasto i będzie miło. Komorowski odmówił.

Nie mógł się zgodzić, bo w zbyt oczywisty sposób wchodziłby w buty Lecha Kaczyńskiego. Bronisław Komorowski przed sześciodniową wizytą w Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii był w niezbyt komfortowej sytuacji.

Jako marszałek Sejmu, a potem jako prezydent elekt wypowiadał się na temat wschodniej polityki Lecha Kaczyńskiego, szczególnie tej prowadzonej odnośnie do Gruzji. Gdy prezydent Kaczyński dał się zabrać Saakaszwilemu na wycieczkę, podczas której padły strzały, Komorowski wypalił: „Jaka wizyta taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera".

Potem po wyborach w wywiadzie dla „Rz" odpowiadał na pytanie, czy Gruzini mogą na niego liczyć tak jak na Kaczyńskiego: „Aż tak na pewno nie. Bo ja nie pojadę na granicę tylko dlatego, że wymyślił to sobie prezydent Gruzji. Natomiast oczywiście Polska powinna w sposób jednoznaczny opowiadać się za prawem wszystkich narodów do samostanowienia i własnej niepodległości. A w przypadku Gruzji Polska nie powinna rezygnować z tego, co jest jednym z pryncypiów: stoimy na stanowisku niepodzielności terytorium Gruzji".

Bo tam jest ropa

Po co Komorowski pojechał na Kaukaz? Cel oficjalny był oczywisty. Postanowił odwiedzić kraje mające uczestniczyć w Partnerstwie Wschodnim. Żeby mieć pewność, że wszyscy przywódcy pojawią się we wrześniu w Warszawie na szczycie inaugurującym ten projekt. Będzie to najważniejsze wydarzenie polskiej prezydencji w UE, a samo Partnerstwo to jeden z najważniejszych pomysłów naszej dyplomacji ostatnich lat.

Generalnie wszystko się udało. Pałac jest szczególnie dumny z tego, że prezydent wszędzie był przyjmowany ciepło. Urzędnicy Komorowskiego przypominają, że polski przywódca pojechał w końcu do Armenii.

Lech Kaczyński w Armenii nie był. Podjął decyzję trudną, ale  wyrachowaną. Były prezydent postawił na jak najściślejsze relacje z Azerbejdżanem.

Bo tam jest ropa i ekipa poprzedniej głowy państwa robiła wszystko, by ożywić projekt połączenia kaspijskich złóż ropociągiem biegnącym do polskich rafinerii. Bez specjalnych zresztą sukcesów, czego dowodem był nieudany szczyt energetyczny w Krakowie w 2007 roku. Co ciekawe, jednym z największych krytyków owego szczytu był Bronisław Komorowski. Skrytykował jego ideę, jeszcze zanim spotkanie w Krakowie dobiegło końca. Podkreślał, że nie przyjechał na nie prezydent Kazachstanu, a to: „oznacza, że w sensie politycznym ta konferencja w Krakowie jest już pusta, to jest wydmuszka. Tam już nic z tego nie będzie, to jest czysta propaganda – ładna, przyjemna uroczystość, za którą nic nie stoi. To jest, proszę państwa, nie szczyt w rozwiązywaniu problemów energetycznych, ale szczyt pozorów", grzmiał z trybuny sejmowej.

Po czterech latach w nowej roli Komorowski przekonywał Ilhama Alijewa, że projekt ropociągu z Odessy do Gdańska jest ciągle aktualny. A Alijew, że ma ropę i chętnie by nam ją sprzedał.

Problem w tym, że w projekt już chyba nikt nie wierzy. Mimo że mówi się o nim od kilkunastu lat, ciągle nie ma pomysłu, jak wybudować ropociąg i na tym zarobić. To znaczy, że poruszamy się w sferze deklaracji, nie faktów. Zresztą Komorowski powiedział to wprost: „by można było podjąć decyzję o wydaniu relatywnie sporych pieniędzy, musi być jasny biznesplan".

– Czyli albo się komuś opłaci budowa, albo ropociągu nie będzie. Politycznie kupowaliśmy Możejki i do tej pory nie możemy się z tego otrząsnąć – mówi jeden z prezydenckich ministrów.

Choć Komorowski mówił o ropie, w którą chyba nie wierzy, to jednocześnie postawił na równowagę w relacjach z Azerbejdżanem i Armenią – skłóconych od czasu wojny o Górski Karabach.

– Baku przyjęło to ze zrozumieniem. To raczej standard, że jeśli ktoś przyjeżdża do nich, to jedzie zaraz potem do Erewanu – usłyszeliśmy w pałacu. – Ormianie byli za to zachwyceni. Biedny kraj całkowicie zależny od Rosji zwraca szczególną uwagę na relacje międzynarodowe. Zresztą fundament pod dobre przyjęcie położył Donald Tusk, który rok temu był w Armenii. W Erewanie to zapamiętano.

Prezydent miał okazję przećwiczyć wygłaszanie dyplomatycznych formułek, że Polska popiera zasadę nienaruszalności granic oraz prawo narodów do samostanowienia. Zasady słuszne, choć w tym przypadku wykluczające się.

Przy okazji mógł na własnej skórze doświadczyć, że sprawy na Kaukazie Południowym są dość skomplikowane. Szczególnie gdy na wspólnej konferencji prasowej Serż Sarkisjan, prezydent Armenii, oświadczył nagle, że jego kolega z Azerbejdżanu jest niespełna rozumu.

– Co mieliśmy robić? Popatrzyliśmy w sufit i udawaliśmy, że wszystko jest okej – opowiada jeden z uczestników wizyty.

Jeśli chodzi o Partnerstwo Wschodnie, to Komorowski uzyskał zapewnienie, że do Warszawy przyjadą wszyscy. Choć bez szczególnego entuzjazmu. Zdaje się, że nie do końca wiedzą, po co i co z tego będą mieli. Ilham Alijew zresztą delikatnie dawał to do zrozumienia: „Naszedł czas, by program Partnerstwa Wschodniego został dookreślony i napełniony wyrazistą treścią. Powinniśmy zobaczyć, jakie są konkretne korzyści, które płyną z Partnerstwa dla naszych obywateli".

Co Unia może zaproponować obywatelom Azerbejdżanu?

– Na przykład rozwój społeczeństwa obywatelskiego i instytucji demokratycznych. Bo z tym jest różnie. Byliśmy z prezydentem Komorowskim w fabryce dywanów. Widzieliśmy piękne gobeliny. Jeden z nich przedstawiał Ilhama Alijewa, a drugi jego ojca Hejdara. To trochę symboliczne dla tego kraju. Pytanie, czy elicie Baku zależy na rozwijaniu społeczeństwa obywatelskiego? – opowiada jeden z doradców prezydenta.

Prezydent nie chciał się zakochać

W Gruzji było zupełnie inaczej. Tbilisli w każdą inicjatywę prowadzącą na Zachód wchodzi niemal w ciemno. Gruzini chcą do Unii i NATO – robią wszystko, by im się udało. Na początku Partnerstwo Wschodnie zostało przez Gruzinów przyjęte dość chłodno. Oni przecież mieli uprzywilejowaną pozycję w rozmowach z sojuszem północnoatlantyckim i Brukselą. Byli dużo bliżej niż inni, o krok od obietnicy przyjęcia do NATO. Wrzucenie ich do jednego worka z Erewanem czy Mińskiem było dla Tbilisi krokiem wstecz.

– Ale są realistami – usłyszeliśmy w pałacu. – Wiedzą, że po wojnie z 2008 roku, w czasach kryzysu, wobec problemów wewnętrznych samej Gruzji po ich uprzywilejowanej pozycji pozostało mgliste wspomnienie. Biorą więc, co jest do wzięcia.

W ocenie uczestników kaukaskiej wizyty Komorowskiego przyjęcie w Gruzji był gorące. Prezydenta powitał chór Gruzinów śpiewających polski hymn.

– Przy czwartej zwrotce: „Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany...", nawet nam zaczynało brakować słów. Zrobili doskonałe wrażenie – opowiada prezydencki minister.

Symboliczne było złożenie kwiatów na bulwarze Marii i Lecha Kaczyńskich w Batumi.

W rozmowach dwustronnych nie pojawił się nawet cień „ślepego snajpera", jakby Saakaszwili chciał się upewnić, że przyjaźń z Polską trwa bez względu na zmianę prezydenta.

Gruziński lider próbował „uwodzić" Komorowskiego tak jak niegdyś Kaczyńskiego. Jak to wyglądało? Gdy kolacja się przedłużała do późnego wieczorua, Komorowski grzecznie powiedział, że czas kończyć, bo jutro też jest bogaty w wydarzenia program. Był miły, ale zachowywał dystans.

– Złapali ze sobą dobry kontakt, ale Komorowski robił wszystko, by nie przekroczyć pewnych granic. Chce się zaprzyjaźnić, ale nie chce się zakochać jak Kaczyński – mówi jeden z członków polskiej delegacji.

Ciągłe rozczarowania

Ale było też drugie dno wizyty.

– Bronisław Komorowski zajął się polityką wschodnią – usłyszeliśmy w pałacu. – Nastąpił swoisty podział obowiązków. Rząd zajmuje się Zachodem, Ameryką, Unią. Wschód będzie domeną prezydenta.

A na Wschodzie wśród rządzących widać pewne zmęczenie Rosją.

Ekipa Donalda Tuska, która dostała władzę jesienią 2007 r., tradycyjnie próbowała nowego otwarcia w relacjach z Kremlem. Tusk, już cztery dni po exposé, ogłosił, że Polska nie będzie dłużej blokować negocjacji w sprawie przyjęcia Rosji do OECD. W rosyjskiej prasie ukazywały się – niewidziane od lat – przyjazne Polsce materiały. Oznaczało to, że Kreml docenił gest Tuska. Moskwa szybko zniosła embargo na polskie mięso i produkcję roślinną.

– Cieszę się, że mogę powiedzieć dziś „tak, tak, tak", choć pewnie trzeba by powiedzieć „da, da, da" – komentował z uśmiechem szef rządu.

W lutym 2008 r. szef rządu pojechał na Kreml, żeby rozmawiać z prezydentem Putinem. W sumie nie udało mu się niczego szczególnego załatwić, ale najważniejszy był gest – on potrafi rozmawiać z wielkim sąsiadem, Lech Kaczyński umie się z nim tylko kłócić.

Tuskowi udało się ściągnąć Putina do Gdańska we wrześniu 2009 roku, na uroczystości z okazji okrągłej rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej. 7 kwietnia 2010 r. obaj politycy spotkali się w Katyniu, by uczcić polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. To były ważne gesty. Trzy dni później Putin obejmował wstrząśniętego Tuska przy wraku tupolewa w Smoleńsku. Wielu polityków, publicystów wyrażało wtedy opinię, że tragedia z 10 kwietnia przyniesie rzeczywisty przełom w relacjach Moskwy z Warszawą. Szybko się okazało, że były to  płonne nadzieje. Kordialna atmosfera wkrótce się ulotniła, wydłużała się liczba dokumentów, których Rosjanie nie chcieli pokazać polskim badaczom katastrofy. Kubłem zimnej wody był projekt raportu MAK przesłany do Warszawy w październiku 2010 r. Rosjanie nie zamierzali przyznać się do czegokolwiek. – Projekt raportu MAK w tym kształcie, w jakim został przesłany, jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia – komentował Tusk. Na Rosjanach nie zrobiło to żadnego wrażenia. – Chciałbym przypuszczać, że to były emocje i reakcja na wewnątrzpolityczne perypetie, z jakimi zmaga się Polska – ripostował Tuskowi prezydent Dimitrij Miedwiediew.

Tusk spodziewał się, że wcześniej czy później raport MAK ujrzy światło dzienne, mógł tylko liczyć na to, że Tatiana Anodina zmieni swoje stanowisko, uwzględni uwagi polskich ekspertów.

Gdy 12 stycznia 2011 r. Anodina wchodziła na pełną dziennikarzy i kamer salę konferencyjną w otoczeniu swoich ekspertów, Donald Tusk był w Dolomitach. Cieszył się dobrą narciarską pogodą i nie podejrzewał, że za chwilę nastąpi burza. MAK kompletnie zignorował polskie uwagi. Dodał je jako załącznik do swojego raportu, którego prawie w ogóle nie zmienił. – Tusk przeżył ogromny zawód. Chodziło o sposób prezentacji, jednostronne tezy rosyjskiego dokumentu – opisuje jego współpracownik. Okazało się, że wcześniejsze gesty były puste, czyli  skończyło się jak zwykle. Zmiany nastawienia na lepsze nie widzi wysoki rangą polski dyplomata, który niedawno przygotowywał uroczystość z udziałem oficjeli z Polski i Rosji: – Byliśmy na Kremlu omówić szczegóły imprezy. Delikatnie mówiąc, traktowano nas, jakbyśmy przyjechali z Czelabińska, a nie z dużego sąsiedniego państwa.

Rozczarowanie Rosją przeżywali kolejni polscy przywódcy. Aleksander Kwaśniewski zaczynał od serdecznego obejmowania się z Władimirem Putinem. Skończyło się na wypominaniu mu przez rosyjskiego przywódcę komsomolskich korzeni i nałożeniem embarga na polskie towary. Wszystko w rewanżu za poparcie pomarańczowych na Ukrainie.

Tak samo Lech Kaczyński chciał układać pragmatyczne relacje z Kremlem.

Planowano spotkania na statku pływającym po Bałtyku, Siergiej Jastrzembski, wpływowy doradca prezydenta Władimira Putina, był w lutym 2006 r. przyjmowany z honorami przez prezydenta.

Skończyło się na zerwaniu rozmów dwustronnych w sprawie embarga, praktycznym zamrożeniem stosunków, próbami budowania sojuszu energetycznego i wciąganiem do NATO Gruzji i Ukrainy.

Dziś oficjalnie mówi się o ociepleniu między Warszawą i Moskwą, ale tak naprawdę niewiele się zmieniło. Jeśli nie liczyć symbolicznych gestów rosyjskich przywódców w Katyniu. Czy sytuacja rozczarowania Rosją się powtarza?

Wygląda na to, że tak. Tyle że przed wyborami nikt nie ma odwagi tego powiedzieć głośno.

Obaj prezydenci byli po kilku winach. Obaj mieli ochotę jeszcze pogadać. Ustalono, że zmienią lokal i jeszcze chwilę posiedzą „w wąskim gronie". Nagle Saakaszwili zaproponował, że sam podrzuci Komorowskiego i naszą pierwszą damę limuzyną do nowej knajpki. Przy okazji pokaże miasto i będzie miło. Komorowski odmówił.

Nie mógł się zgodzić, bo w zbyt oczywisty sposób wchodziłby w buty Lecha Kaczyńskiego. Bronisław Komorowski przed sześciodniową wizytą w Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii był w niezbyt komfortowej sytuacji.

Jako marszałek Sejmu, a potem jako prezydent elekt wypowiadał się na temat wschodniej polityki Lecha Kaczyńskiego, szczególnie tej prowadzonej odnośnie do Gruzji. Gdy prezydent Kaczyński dał się zabrać Saakaszwilemu na wycieczkę, podczas której padły strzały, Komorowski wypalił: „Jaka wizyta taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera".

Potem po wyborach w wywiadzie dla „Rz" odpowiadał na pytanie, czy Gruzini mogą na niego liczyć tak jak na Kaczyńskiego: „Aż tak na pewno nie. Bo ja nie pojadę na granicę tylko dlatego, że wymyślił to sobie prezydent Gruzji. Natomiast oczywiście Polska powinna w sposób jednoznaczny opowiadać się za prawem wszystkich narodów do samostanowienia i własnej niepodległości. A w przypadku Gruzji Polska nie powinna rezygnować z tego, co jest jednym z pryncypiów: stoimy na stanowisku niepodzielności terytorium Gruzji".

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”